W piątek nad bazą u podnóża góry szalała burza z piorunami. W sobotę uczestnicy wyprawy doszli do obozu drugiego (5800 m), nocowali i następnego dnia przenieśli się "trójki", na 6500 m. Po kolejnym noclegu rozpoczęli wspinaczkę na wysokość 7100 m, do "czwórki". "Jestem spokojny i nastawiony optymistycznie - przekazał Piotr Pustelnik. - Mamy bardzo duże szanse, aby stanąć na wierzchołku, jeśli nie wydarzy się coś nieprzewidywalnego. Idziemy w parach, ja razem ze Słowakiem Peterem Hamorem. Z obozu czwartego będziemy atakowali szczyt, następnie wrócimy do "czwórki". Spędzimy noc i zejdziemy do "dwójki", a potem do bazy. Prognozy pogody na najbliższe dni nie są wprawdzie obiecujące, jednak wierzymy, że się nam powiedzie". 59-letni łodzianin wspomniał, że z Peterem Hamorem wspina się od wielu lat. "Jest on moim serdecznym przyjacielem i wyśmienitym alpinistą. Należy do ścisłej czołówki światowego himalaizmu. Spędziliśmy ze sobą mnóstwo czasu. Znamy się jak łyse konie, a nader wszystko tworzymy Tres Pedros, pomimo że Piotra Morawskiego nie ma tu z nami, chociaż może jest, tylko inaczej". 11 kwietnia Pustelnik wraz z Hamorem zamocowali na Annapurnie tabliczkę ze zdjęciem Morawskiego, upamiętniając rocznicę śmierci wybitnego himalaisty młodego pokolenia. 8 kwietnia 2009 roku podczas wyprawy na Daulagiri, wpadł do 25-metrowej szczeliny na wysokości ok. 5760 m, pozostając tam na zawsze. Miał niespełna 32 lata i w dorobku sześć ośmiotysięczników. "Ta ekspedycja różni się znacznie od tych, w których brałem udział ostatnio. Przede wszystkim wtedy Tres Pedros był w pełnym składzie. Była to trójka przyjaciół, dla których oprócz wierzchołka liczył się styl w jakim go zdobywali oraz droga jaką pokonywali. Potrafiliśmy dać z siebie wszystko co najlepsze. Dzisiaj tylko właściwie formalnie jestem kierownikiem wyprawy" - zaznaczył Pustelnik. Z zawodu inżynier chemik, doktor nauk technicznych, w latach 1990-2008 wszedł na 13 ośmiotysięcznych szczytów. Pozostał jeszcze ten jeden, wierzchołek bardzo niebezpiecznej góry - "anna" (pożywienie) "purna" (wypełniona). Częściej jednak można spotkać określenie "Zabójcza góra" niż "Wypełniona pożywieniem". 34-letnia Kinga Baranowska, z wykształcenia geograf i ekonomistka, ma w dorobku sześć ośmiotysięczników. Na trzech: Dhaulagiri, Manaslu i Kanczendzondze stanęła jako pierwsza Polka. Na Annapurnie byłaby drugą, po Wandzie Rutkiewicz. Wspina się razem z Rumunem Horią Colibasanu. "Ciężko pisać o tym, co się dzieje tak naprawdę w naszych głowach, sercach. Bo to tu się odbywa największa walka. Walka ze strachem, ze swoimi słabościami, z bólem. Sporo odcinków jest bardzo niebezpiecznych, niektóre są "podejrzane". Oglądałam zdjęcia z wejścia baskijskiej himalaistki Edurne Pasaban na szczyt. Ostatni kuluar, wyprowadzający na wierzchołek, jest oblodzony, schodzi się ze szczytu twarzą do ściany, no i na "żywca". Nikt nie poręczuje niczego tak wysoko" - przekazała Baranowska. Jak zaznaczyła, jednym z najbardziej niebezpiecznych miejsc na całej rozległej Annapurnie jest odcinek między obozem drugim i trzecim. "Podczas wspinaczki kolega z zespołu Nick Rice dostał odłamkiem lodu prosto w głowę. Oderwał się spory serak. Nick ma cały popękany kask i niestety czuje silny ból w karku. Musiał zejść do bazy, a lekarz stwierdził wstrząs mózgu. Wcześniej, na obóz III, spadła lawina lodowa i uszkodziła kilka namiotów. Tak więc z różnymi myślami tu się zmagamy, również ze strachem" - podkreśliła pochodząca z Wejherowa Baranowska, która od 2001 roku mieszka w Warszawie.