Myśli pan już o igrzyskach Tokio 2020? Arkadiusz Michalski: Myślę, są obecnie najważniejszym celem. Mam takie wrażenie, że dojrzałem do dźwigania dużych ciężarów. Przez poprzednie dwa lata bardzo męczyły mnie problemy zdrowotne. Na igrzyska w Rio de Janeiro miałem zupełnie inny plan. Niestety przygotowania zepsuły kontuzje nadgarstka i barku. Gdyby nie to, byłbym na pewno mocniejszy. Do rywalizacji w Brazylii po prostu dociągnąłem resztkami sił, bazując na tym, co wypracowałem wcześniej. Zająłem siódme miejsce, a w innych okolicznościach mógłbym nawet walczyć o medal. Teraz jestem niemal w stu procentach zdrowy i na trening mogę iść po to, żeby się rozwijać, a nie tylko by dotrwać do zawodów. Do igrzysk pozostało nieco ponad dwa lata. To dużo czasu? - Nie, minie to bardzo szybko. Jeśli odliczy się czas na regenerację po każdych zawodach, to na ciężki trening nie zostaje go jakoś bardzo dużo. Jadąc do Bukaresztu czuł się pan faworytem? - Przyznaję, że tak. Spodziewałem się, że w walce o złoto może mi zagrozić jedynie Arturs Plesnieks, ale Łotysz w Rumunii nie wystartował, bo miał operację barku. Pozostawało mi tylko utrzymać koncentrację, aby nie popełnić jakiegoś głupiego błędu. Wiedziałem, na co stać pozostałych rywali, wiedziałem, że jestem od nich mocniejszy i to wszystko się potwierdziło. W dwuboju uzyskał pan 396 kg. To satysfakcjonujący wynik? - Byłem przygotowany na dużo większe ciężary. Dziesięć dni przed zawodami na treningu dość lekko podrzuciłem 226 kg (w Bukareszcie 221 kg - przyp. red) i wiedziałem, że jeśli będzie potrzeba, to dźwignę jeszcze więcej. W Bukareszcie zabrakło reprezentantów siedmiu krajów, które zostały zawieszone za uporczywe łamanie przepisów antydopingowych. Do rywalizacji wrócą na listopadowe mistrzostwa świata w Aszchabadzie. Obawia się pan większej konkurencji? - Na pewno będą mocni, ale to nie jest tak, że jak wcześniej z nimi rywalizowałem, to byłem skazany na porażkę. Poza Ormianinem Simonem Martirosjanem raczej nie przegrywałem z zawodnikami akurat z tych zawieszonych krajów. Wszystko jednak zależy ode mnie, o tego jak będę przygotowany. Międzynarodowa Federacja Podnoszenia Ciężarów postanowiła w bardziej zdecydowany sposób walczyć z dopingiem. Czy pan w jakiś sposób to odczuwa? - Nie, praktycznie od 10 lat jestem kontrolowany mniej więcej w takim samym stopniu. Walka z dopingiem zmieniła się i wciąż zmienia w trochę innych aspektach. Zmiana zasad kwalifikacji do igrzysk spowoduje, że chętni na start w nich zawodnicy nie będą w stanie unikać kontroli, bo zostaną zmuszeni do regularnych startów w zawodach, na których są one przeprowadzane. Moim zdaniem to bardzo dobry pomysł. W kontekście igrzysk będą też inne zmiany, na przykład kategorii wagowych... - To jeszcze nieoficjalne, ale na to się zanosi. Limit w mojej wzrośnie, więc na pewno zacznę bić rekordy życiowe. Na mistrzostwa świata jeszcze nie planuję konkretnego wyniku. Do końca roku chcę przede wszystkim solidnie trenować i na pewno na sztangę będę mógł nakładać większy ciężar.