Był rok 1980. W Polsce - w Świdniku i Lublinie - rozpoczęły się pierwsze strajki. Dwa tygodnie później rozpoczął się protest w Stoczni Gdańskiej. Nastroje były buntownicze. Sport dawał nadzieję. Każdy sukces słodził gorzką rzeczywistość. A jeżeli Polak wygrywał ze sportowcem z ZSRR to zwycięstwo smakowało podwójnie. Zagrał na nosie publiczności na Łużnikach jak Kozakiewicz 3 sierpnia, ostatni dzień igrzysk, ostatnie zawody igrzysk. Reprezentanci Polski zawodzili. Zdobyli tylko dwa złote medale - Bronisław Malinowski w biegu 3000 m z przeszkodami i... Władysław Kozakiewicz w skoku o tyczce. Ten ostatni sukces miał wyjątkowy podtekst. Kozakiewicz pobił rekord świata wynikiem 5,78. Pokonał Konstantina Wołkowa z ZSRR. Po rekordowym skoku wykonał słynny gest - pokazał "wała" sowieckiej publiczności. Na nosie zagrał kibicom na Łużnikach również Jan Kowalczyk. Jego Artemor miał tylko dwie zrzutki, jedną na murze podczas pierwszego przejazdu i drugą na rowie z wodą. Ale był najszybszy i, co ważniejsze, szybszy niż Mikołaj Korolkow z ZSRR, który miał również dwie zrzutki i nie zmieścił się w limicie czasu. Kowalczyk wygrał, zdobył trzecie złoto dla Polski na moskiewskich igrzyskach. Zwycięstwa w jeździeckim Wimbledonie Niespodzianka, sensacja? Nie. Kowalczyk był jednym z najwybitniejszych jeźdźców swoich czasów. Na pewno najlepszym, w bloku krajów tzw. "demokracji ludowej", a igrzyska w Moskwie zostały zbojkotowane przez USA i kilkanaście innych krajów. Kowalczyk nieraz jednak pokazywał, że był genialnym jeźdźcem w skali światowej. W 1966 roku brał udział w zawodach CHIO w Akwizgranie. CHIO w Akwizgranie jest odpowiednikiem tenisowego Wimbledonu, należy do jeździeckiego Wielkiego Szlema. Kowalczyk zajął w Niemczech dwa razy pierwsze miejsca, raz drugie, trzecie i czwarte, raz był siódmy. Pokonywał najwybitniejszych ówczesnych jeźdźców: Nelsona Pessoę z Brazylii, Włocha Piero D’Inzeo, Hartwiga Stenkena. Ostatecznie był drugi. Jeździł na Ronsewallu i Drobnicy. "Chcąc porównać wyniki Kowalczyka z osiągnięciami dotychczasowymi polskiego jeździectwa trzeba by cofnąć się kilka lat wstecz, kiedy flagę polską na najwyższym na najwyższym maszcie zawieszali Królikiewicz, Rommel i im równi". Królikiewicz był pierwszym polskim medalistą olimpijskim w konkurencji indywidualnej. W 1924 roku wywalczył brąz w Paryżu. Rok wcześniej Kowalczyk wygrał CHIO w Olsztynie. Ale najlepszy sezon miał w 1967 roku. Wygrał dwa konkursy podczas CHIO w Rotterdamie, był czwarty ma mistrzostwach Europy, pierwszy w prestiżowych zawodach White City w Londynie na oczach królowej Elżbiety II, gdzie pokonał przyszłego mistrza olimpijskiego Włocha Graciano Mancinelliego. W latach 1956-79 na 126 polskich zwycięstw w CHIO i CSIO późniejszy złoty medalista olimpijski wygrał 44 konkursy. Nikt z Polaków nie mógł się z nim równać. Ze stadniny do kopalni, z kopalni do wojska Jego siła brała się z talentu, świetnego prowadzenia przez trenerów i własnej ciężkiej pracy. Pochodził z ubogiej rodziny z Drogomyśla w Wielkopolsce. Rodzice pracowali na roli i w fabryce. Jako chłopiec konie pożyczał od sąsiadów. I na okolicznych polach poznawał tajniki jeździectwa. W okolicy działała Państwowa Stadnina Ogierów i klub - LZS Drogomyśl. Tam jego pierwszym trenerem był koniuszy Jan Parkasiewicz. Wkrótce po obiecujących treningach i startach przeniósł się do Poznańskiego Centrum Jeździectwa w klubie Cwał. Jako junior odnosił pierwsze sukcesy. Karierę przerwała praca w kopalni. Kowalczyk wybrał ją sam, by nabrać życiowego doświadczenia i przejść "szkołę życia". Kiedy dostał powołanie do wojska bez wahania wybrał ten kierunek i przeszedł do CWKS Legii, z którą był związany do końca kariery. Trenował na Kozielskiej w Warszawie, gdzie do dziś działa - mocno już podupadłe - Stowarzyszenie Klub Jeździecki Legia. Jak wspominają dziś trenerzy klubu miał doskonałe na tamte czasy warunki - etat w wojsku, doskonałe konie, zapewnienie startów w najważniejszych imprezach w kraju i na świecie oraz wybitnych szkoleniowców, z których część czerpała jeszcze garściami z bogatej tradycji polskich kawalerzystów. Jeden z jego głównych trenerów Wiktor Olędzki mówił, że "Jana trzeba było prowadzić twardą ręką, miał trudny charakter, ale nikt tak jak on nie umiał pracować z końmi". Kochał konie. Z wzajemnością. Konie się go słuchały. Kowalczyk po latach w magazynie "Tylko Skoki" mówił, o żmudnych codziennych treningach. Ważne były detale, najważniejsze, by nauczyć konia odbić się do skoku we właściwym miejscu i czasie. - Do tego trzeba mieć po prostu oko. Trzeba to widzieć - mówił. Artemor, koń który nie chciał jeźdźca we fraku Mimo ogromnego talentu, znakomitych warunków, najważniejszy sukces w karierze - złoty medal igrzysk olimpijskich - przypadł w wieku 39 lat. Przed Moskwą Kowalczyk startował na igrzyskach w Meksyku (1968) i Monachium (1972). Przed Meksykiem był w świetnej formie, chwalony przez ekspertów i trenerów na całym świecie za swoje występy w Akwizgranie, Rotterdamie i Londynie. Miał pecha. Drobnica była przemęczona, odmawiała skoków, a Kowalczyk pojechał z kontuzją. W konkursie drużynowym był 11. Przed Monachium padł jego podstawowy koń, a rezerwowa klaczy była w ciąży. Pojechał w drużynie, był 12. W Montrealu go zabrakło. Koszty podróży konia do Kanady były zbyt wysokie. Wszystkie te sportowe nieszczęścia powetował sobie wspaniałym konkursem w Moskwie. Też miał pecha. Miesiąc przed igrzyskami złamał obojczyk. Nie trenował, ale specjalne treningi miał Artemor. Złapał formę, choć jak mówił Kowalczył był to koń "nerwowy, wybuchowy, płochliwy" i "kapryśny". Był koniem półkrwi arabskiej, pochodził z renomowanej i słynnej do niedawna stadniny w Janowie Podlaskim. W Moskwie - tak mówili potem trenerzy - Artemorowi nie podobał się pierwotny strój polskiego jeźdźca - frak. To podobno dlatego został zmieniony na mundur wojskowy, który miał już przypaść do gustu Artemorowi. Ale to Kowalczyk przez całą karierę "miał wielki szacunek do munduru wojskowego". Na podium w Moskwie wyszedł właśnie w mundurze. Przy hymnie salutował. Złoty medalista olimpijski po igrzyskach kontynuował karierę przez kilka lat, w Legii i we Włoszech. Tzw. "Pożegnanie z bronią" nastąpiło w 1991 roku. Był później trenerem w Legii na Kozielskiej w Warszawie, tam gdzie sam trenował przez wiele lat. Był lubiany i zawsze doceniany. Medal zdobyty przez Kowalczyka w Moskwie ostatniego dnia igrzysk, przeszedł do legendy polskiego sportu. Jak Kowalczyk chorował od dłuższego czasu. Zmarł w Warszawie. Miał 78 lat. Olgierd Kwiatkowski