INTERIA.PL: Tytuł wicemistrza zobowiązuje, podobnie zresztą, jak wasz skład, który według większości obserwatorów jest najsilniejszy w lidze. Tymczasem nie ma co owijać w bawełnę - początek sezonu mieliście słaby. Adrian Parzyszek, napastnik GKS-u Tychy: - Nie gramy tak, jak chcielibyśmy i jak chcieliby tego nasi kibice. Ale sezon jest bardzo długi i nie ma co załamywać rąk po pierwszym miesiącu. Dopiero teraz przed nami prawdziwy test prawdy, bo w październiku czeka nas trzynaście spotkań. Gramy trzy razy w tygodniu, więc jest sporo punktów do zdobycia. Jeśli dobrze zdamy ten test, powinno być dobrze. W sparingach przed sezonem też nie błyszczeliście. To wina przygotowań? - Rzeczywiście, przed rokiem lepiej graliśmy w sparingach. Przygotowania letnie były podobne do tych sprzed roku, ale na lodzie ćwiczyliśmy intensywniej niż dawniej. Jesteśmy po dziesięciu kolejkach, a w szatniach wszystkich faworytów trzęsły się ściany. Wy też w kilku meczach rozczarowaliście. Ale cisza z waszej szatni świadczy raczej o tym, że nie ma przecieków, niż o tym, że nic was nie wyprowadzi z równowagi. - Po każdym słabym meczu, a raczej przegranym meczu, w szatni była nerwowa atmosfera. Ale na drugi dzień było już spokojniej. Usiedliśmy i staraliśmy się chłodno przeanalizować przyczyny porażki. Jak kogoś coś bolało, to nie milczał, tylko powiedział, ale w swoim gronie. W takich sytuacjach musimy radzić sobie sami. Po którym meczu debatowaliście najbardziej? - Nie przypominam sobie jakiegoś konkretnego. Na pewno po przegranych z Naprzodem i Podhalem. W Nowym Targu nie strzeliliśmy gola, a przecież po pierwszej tercji mogliśmy spokojnie prowadzić 3:0. Ale jesteśmy cierpliwi. Wy tak, tylko... - ... nie kibice? No cóż, mają do tego prawo. Tak samo, jak prawo do tego, aby wymagać od nas dobrej gry. Kasa na kontach wicemistrzów się zgadza? - Nie wszystko jest zapięte na ostatni guzik. Więcej nie powiem, bo z kierownictwem umówiliśmy się, że te sprawę załatwimy między sobą. W środę zostaliście ukarani dwoma walkowerami. Rozmawialiście w ogóle o tym, czy dwa punkty, które stracicie, nie robią na was wrażenia? - Była rozmowa w szatni, ale tak naprawdę, to trudno powiedzieć coś konkretnego o tej sytuacji. W klubie twierdzą, że PZHL nie powiadomił o karze dla Robina Bacula, dlatego walkowerów nie powinno być. Ostatnio trener Matczak rozbił pana atak. Gra pan teraz z Tomkiem Wołkowiczem i Michałem Woźnicą. Jest pan zadowolony ze zmiany? - Właściwie odkąd jestem w Tychach, grałem z Robinem Baculem i Adamem Bagińskim. Znamy się świetnie i można powiedzieć, że graliśmy w ciemno. Tylko, że na początku sezonu nie strzelaliśmy bramek... W końcu po meczu z Naprzodem przyszedł trener i powiedział, że trzeba coś zmienić. Jak widać zadziałało, bo w ostatnich spotkaniach zarówno my, jak i oni strzelają. Kadrę odpuścił pan na dobre, czy da się pan jeszcze kiedyś namówić? - Na pewno nie czekam na to, że ktoś będzie mnie namawiał. Obecny trener ma swoją koncepcję i zawodników, na których stawia, a ja nie czekam na telefon od niego czy kogoś innego w tej sprawie. Co najbardziej zaskoczyło pana w nowym sezonie? - Bardzo wyrównany poziom. W przeszłości było często tak, że jak spotykały się dwie drużyny, to z góry było wiadomo kto wygra. W tym roku jest zupełnie inaczej i bardzo dobrze! Faworyci tak często już nie wygrywają. Można było przewidzieć, że na samym początku będą niespodzianki, ale niektóre drużyny rozegrały już jedenaście spotkań, a ich dalej nie brakuje.