Smutek i żal. 55 lat to najlepszy wiek, aby odcinać kupony od sławy, cieszyć się życiem, patrzyć na rodzinę i rosnących wnuków. Śmierć prawie zawsze przychodzi za szybko. Ale w tym przypadku, był to grom z jasnego nieba. Gdy otworzyłem komputer i zobaczyłem twarz Włodka w czarnej ramce, od razu zrozumiałem co się stało. Nogi mi się ugięły. Jest pierwszy z ekipy z mundialu 1982 r., który odszedł. Dlaczego? Odpowiedzi nie znam. Umarł nagle, bez uprzedzenia. Włodka znałem znakomicie. Jako kolegę, kumpla z drużyny. Graliśmy razem kilka ładnych lat. Po za kończeniu kariery nasze drogi się rozeszły. On w Holandii, a ja we Włoszech. Oczywiście wszystko było zawsze OK, przy każdym spotkaniu był szczery uśmiech, uściski, kilka słów i do następnego razu. Często było go widać na meczach reprezentacji, a przede wszystkim wtedy, gdy jego syn grał w kadrze. Nigdy tego nie mówił, ale był szalenie dumny. I nie ma się co dziwić. Mało jest takich historii - ojciec reprezentant, syn reprezentant. Włodek był wybitnym piłkarzem. Zadziornym, ambitnym, wytrzymałym. Nigdy nie bał się przeciwnika. Mało mówił, ale drużyna zawsze w niego wierzyła. Dodawał ducha i przekonania, że każdego można pokonać. W ciężkich, trudnych, starych czasach pokonanie Rosjan, czy jednej z drużyn niemieckich było wielkim wyzwaniem i dawało szaloną radość. Włodek zagrał jeden z najlepszych w karierze meczów przeciwko Niemcom wschodnim w Lipsku (listopad 81, 3-2). Można z lekką przesadą powiedzieć, że wygrał go prawie sam. W kadrze, gdy raz otworzono mu drzwi to zadomowił się w niej na dobre, a łatwo nie było. Konkurenci byli dobrzy. Niektórzy widzieli wtedy na jego miejscu Okońskiego. Fakt, Mirek był znakomity technicznie, ale była jedna różnica między nim a Włodkiem. Nic Mirkowi nie ujmując - był dobry, aby zaczarować i zdobyć oklaski. Ze Smolarkiem można było natomiast pójść na wojnę i ją wygrać. Taki właśnie On był. Żołnierz. Mało słów, a dużo czynów - oddany i waleczny do końca. Podczas meczu często przysiadał lub przyklękał na murawie. Przeciwnik myślał wtedy, że jest zmęczony i "out", a Włodek w tej pozycji znakomicie się regenerował i gdy się podnosił, był jeszcze silniejszy! Włodek to historia polskiej i widzewskiej piłki. Można byłoby jeszcze dużo pisać. Ale po co? Dzisiaj zostaje tylko poczucie smutku i żalu. Śmierć nie jest problem dla tych, co odchodzą, ale dla tych, co zostają, co muszą sobie z nią poradzić. Całej rodzinie, dzieciakom, wnukom życzę twardości, spójności, spojrzenia na przyszłość z optymizmem, tak jak to zawsze robił Włodek. Autor: Zbigniew Boniek *** Zbigniew Boniek współpracuje z INTERIA.PL. Pisze u nas felietony, a także prowadzi swojego bloga "Spojrzenie z boku Zibiego". Zapraszamy do lektury! Kolejne teksty Zibiego już niebawem! Autor zainspirował INTERIA.PL do finansowego wspierania Bydgoskiego Zespołu Placówek Wychowawczych z ul. Stolarskiej 2.