Trzech z tych czterech gentelmanów (Bogusław Cupiał, Jacek Rutkowski i Zbigniew Drzymała), czyli właściciele Wisły Amiki i Dyskobolii nie bardzo kumają na czym polega zawodowy futbol i nie mają zielonego pojęcia, jak powinna wyglądać prawdziwa korelacja pomiędzy klubami a Związkiem. Kiedy jeszcze w ubiegłym roku napisałem tekst, pod tytułem "Panie Walter do dzieła", zostałem obśmiany przez ligowych mędrców, którzy stwierdzili, że mają już cudowny sposób na utworzenie profesjonalnej ligi polskiej, która, tylko patrzeć, jak przejmie inicjatywę w swoje ręce, a mnie dano jednoznacznie do zrozumienia, że najlepiej by było, gdybym się od tych spraw "odstosunkował". Niestety, po grodziskim spotkaniu okazało się że G-4 nie tworzy już monolitu, ponieważ jeden z buntowników - przedstawiciel Wisły niejaki Basałaj zasiada w czteroosobowej komisji(jak się nie mylę, ze Zbigniewem Koźmińskim, Eugeniuszem Kolatorem i Marcinem Stefańskim) PZPN, która już niedługo opyli telewizyjne prawa ze spotkań ligowych na trzy, albo i więcej lat. Biorąc pod uwagę fakt, że przedstawiciele w/w grupy, jeszcze na grudniowym zjeździe udzielili prawie 100 procentowego poparcia, w formie absolutorium, staro-nowym władzom i wprawdzie nieprawnie poczętemu, ale póki co, obowiązującemu Statutowi, w którym-jak byk-zapisane jest, że PZPN w imieniu klubów może wszystko, albo... i jeszcze więcej, to nieodparcie nasuwa się pytanie: kto tu działa niezgodnie z prawem?. Zakładając teoretycznie, nawet gdyby grupie G-4 udało się w jakiś sposób oderwać od ligowego peletonu i sprzedać indywidualnie prawa do transmisji z własnych spotkań, to natychmiast powstałaby grupa G-10, która zgodnie z prawem nie występowała by na boiskach buntowników, do momentu, kiedy konkurencyjne kamery telewizyjne nie znikną z obiektu, a wówczas gdyby nie doszło do rozegrania meczu, to rozstrzygnięcie PZPN-u byłoby z góry do przewidzenia - walkower dla gości. Poza tym, to jakie prawo o decydowaniu w imieniu wszystkich klubów ligowych ma grupa G-4, której przedstawiciele--drużyny piłkarskie--przez ostatnie kilka sezonów (poza kilkoma pojedynczymi przypadkami) kompromitują nasz futbol w europejskich pucharach. Zatem kiedy kilkanaście dni temu, na posiedzeniu Piłkarskiej Ligi Polskiej zapadła decyzja o powstaniu (rejestracja sądowa w maju) spółki piłkarskiej, która przejmie--od związku - kontrolę w ligowych sprawach (reklamy, transmisje telewizyjne i część tematów dotyczących rozgrywek) wydawało się, że konflikt został zażegnany i od nowego sezonu nasza ligowa piłka zacznie się toczyć w dobrym kierunku. Niestety, wówczas do akcji wkroczył nowo mianowany szef Wydziału Zagranicznego PZPN, Zbigniew B., który postanowił dołączyć się do walczącej z... PZPN, czwórki. Jak powiedział mi, proszący o uszanowanie prawa do anonimowości, jeden z prezesów ligowych, Zbigniew B. w rozmowie z czwórką buntowników przedstawił świetlaną przyszłość zupełnie nowej futbolowej spółki (oczywiście, rezerwując sobie fotel prezesa), która na dodatek może liczyć dzięki - jak się okazało po wizycie Platiniego w Warszawie, niestety wątpliwym - koneksjom autora w europejskich władzach, na "ogromną" finansowo-organizacyjną pomoc UEFA. W wyniku tak perfidnej zagrywki już podczas inauguracji ligi mieliśmy do czynienia z anormalna sytuacją, kiedy to legioniści wybiegli na boisko w koszulkach, na których nie było logo sponsora ligi. Nie wiem jakie sponsor wyciągnie sankcji wynikające z zawartej umowy, natomiast jestem przekonany, że gdyby taka sytuacja zdarzyła się w Niemczech, Anglii, Hiszpanii, czy innym cywilizowanym związku piłkarskim, to wówczas klub został by przykładnie ukarany - od wysokiej kary pieniężnej, do odebrania ligowych punktów włącznie. W związku z powyższym, zwracam się z prośba do Michała Listkiewicza, by jako prezes związku określił, jaką obecnie rolę w polskiej piłce odgrywa Zbigniew. B., ponieważ wiele na to wskazuje, że działalność w PZPN (Wydział Zagraniczny) w/w osobnika ma na celu zalegalizowanie widzewskiego przekrętła licencyjnego, natomiast bajerowanie grupy G-4, spowoduje nikomu nie potrzebne kłótnie nad i tak już konającą polską piłką. Natomiast ja, ku przestrodze zbuntowanym klubowym szefom przypomnę kilka faktów z owocnej działalności-nie mylić z występami na boisku - Zbigniewa B., który mieszkając na stałe poza granicami Polski, nieźle wykiwał naszą skopaną. Jako doradca prezesa PZPN Mariana Dziurowicza, w dużej mierze przyczynił się do opylenia(bez publicznego przetargu) praw telewizyjnych, z eliminacyjnych spotkań naszej reprezentacji do MŚ w Italii, jakiejś "czwartoligowej" włoskiej stacji komercyjnej. Jako wiceprezes PZPN, Zbigniew B. opylił (oczywiście również bez przeprowadzenia publicznego przetargu) prawa tv do obecnych eliminacji i to na dodatek przed meczem z Norwegią, kiedy nie byliśmy jeszcze finalistami MŚ-2002, oraz w "imieniu klubów", zawarł stumilionowo-dolarowy kontrakt (żaden z prezesów ligowych nie widział!), za którego ponoć NIKT nie wziął należnej, zgodnie z prawem kilkunastoprocentowej prowizji! Na moje publiczne zapytanie w tych kwestiach Zbigniew B. na łamach Sportu odpowiedział, cytuję po literkach: PZPN sprzedaje prawa do transmisji na zasadzie PRAWA PRYWATNEGO, a nie PUBLICZNEGO i może ze swoimi dobrami robić, co mu się podoba, nie ma więc obowiązku ogłaszać przetargu i... bardzo dobrze i całe szczęście. Możemy sobie sami wybierać partnerów. Czy to nie dziwne, że taki fachman od opylania, jak wiceprezes PZPN do spraw marketingu,, nie kuma, iż sprzedawać lub kupować można tylko i wyłącznie według PRAWA HANDLOWEGO, a nie jakiegoś tam wydumanego prawa prywatnego, czy publicznego. Jako szef - futbolowej kuchni - sztabu przygotowań do japońsko - koreańskiego mundialu "zaserwował" kadrowiczom słynne zupy reklamowe w wyniku czego zachwiana została proporcja pomiędzy szkoleniem a marketingiem - efekt, kompromitująca gra naszych Orłów na mistrzostwach, oraz pozew sądowy (wycofany dopiero wtedy, gdy Zbigniew B. "wykolegował" Jurka Engela z funkcji selekcjonera) zawodników przeciwko związkowi o bezprawne wykorzystanie ich wizerunku na niektórych produktach. Kiedy wydawało się, że po takich "opylających" wpadkach i tajemniczej ucieczce z fotela pierwszego trenera RP, polska piłka raz na zawsze pozbędzie się tego swoistego futbolowego zbawcy (a swoją drogą skoro taki dobry, to dlaczego Włosi nie korzystają z jego usług?) i zapanuje normalność, nagle nastąpił zaskakujący powrót i ... bałagan zaczął się ponownie. Ciekawe zdanie na ten temat usłyszałem z ust jednego z decydentów na Miodowych salonach. Otóż ten nowo wybrany do władz PZPN, działacz, twierdzi, że wraz z upadkiem koalicji rządzącej kończy się "parasol ochronny" nad "moim bohaterem", który w ostatnich latach decydował o losach polskiej piłki i dlatego obecnie przejawia On ogromną aktywność, chcąc w ten sposób zaskarbić sobie przychylność nowej rządzącej ekipy w "okrąglaku" na Wiejskiej w Warszawie, by jego dotychczasowa "charytatywna" działalność nie została publicznie rozliczona i w dalszym ciągu była traktowana jako największa tajemnica państwowa. Tak to niestety bywa, jak ktoś uważa siebie za "człowieka obdarzonego dogmatem geniuszu w działalności sportowej", a tezę tę potwierdza między innymi fakt, że Zbigniew B., jako jedyny z uczestników uroczystości jubileuszowych Juventusu sam na siebie zagłosował w plebiscycie na jedenastkę wszech czasów włoskiego klubu. Tyle tytułem wyjaśnienia, czy jak kto woli ostrzeżenia, a powracając do meritum sprawy, czyli buntu G-4, to czy się to komuś podoba, czy nie, natychmiast musi powstać grupa G-14, która w trybie natychmiastowym powoła do życia ZAWODOWĄ LIGĘ PIŁKARSKĄ, której prezes(powołanego przez Radę Nadzorczą, składającą się z 14 prezesów klubowych i, przedstawiciela związku) Zarządu nie będzie, tak jak obecnie chłopcem na posyłki dla decydentów PZPN, a samodzielnie - oczywiście zgodnie z prawem handlowym i przy aprobacie większości klubów - będzie decydował, komu i za ile sprzedać różnego rodzaju ligowy towar. Jan Tomaszewski W związku z obraźliwymi tekstami komentarzy dotyczących felietonów Jana Tomaszewskiego, uprzejmie informujemy, że nie będziemy publikowali anonimowych komentarzy w których zamiast merytorycznej dyskusji, będą zawarte wyzwiska, pogróżki i obraźliwe epitety pod adresem naszego współpracownika. Jeśli ktoś z zainteresowanych czuje się pokrzywdzony tekstem Jana Tomaszewskiego, ma prawo dochodzić sprawiedliwości drogą prawną. Jednocześnie informujemy, że zamieścimy każdy, nawet najbardziej drastyczny komentarz, ale pod warunkiem uprzedniego sprawdzenia danych osobowych autora, by pan Jan Tomaszewski mógł dochodzić swoich praw w sądzie powszechnym.