"Jeszcze nigdy tak wielu nie zawdzięczało tak wiele tak nielicznym" - te słowa premiera Wielkiej Brytanii Winstona Churchilla o polskich pilotach biorących udział w "Bitwie o Anglię" można spokojnie sparafrazować: "Jeszcze nigdy tak wielu nie zawdzięczało tak wiele jednemu". Komu? Oczywiście Leo Beenhakkerowi. Nie chodzi tylko o awans do mistrzostw Europy 2008 r., o którym to wydarzeniu już powstają książki. Ostatnio dostałem kolejny dobitny argument na to, że Beenhakker to wielki ratownik polskiej piłki. "Nie jadę za granicę, bo Leo będzie miał bliżej do Lubina, a ja chcę trafić do kadry na mistrzostwa Europy" - powiedział mi Wojciech Łobodziński z Zagłębia Lubin. Leo w niewiele ponad rok dotarł do mentalności naszych piłkarzy. Wytłumaczyć im, że w piłce od ilości zer na kontrakcie i waluty, w jakiej się zarabia, ważniejsze są inne rzeczy: zaufanie trenera, regularna gra, a nie tylko treningi. Dzięki Holendrowi przynajmniej na pół roku zostanie zatrzymany szaleńczy rejs waleni ku samobójczej śmierci na płyciźnie. Tylko do niego można przyrównać masową emigrację zarobkową polskich piłkarzy, którzy w 90 procentach giną na zachodzie. Mają przez rok, dwa większe dochody, ale stają się gorszymi piłkarzami i później nie mogą znaleźć sobie miejsca na świecie.