Remis 3-3 osiągnięty na terenie jednego z faworytów do wygrania grupy A daje mistrzowi Polski realne szanse na awans do fazy pucharowej. Od czasów Widzewa Łódź, który ze Zbigniewem Bońkiem wyeliminował Juventus Turyn (1981/1982), czy Wisły Kraków, która uporała się z AC Parmą (jesień 2003 r.) żadnemu polskiemu zespołowi nie udało się wypaść równie dobrze w konfrontacji z przedstawicielem Serie A. Jasne, ktoś będzie wybrzydzał, że "Stara Dama" przeżywa kryzys, ale przecież ma ciągle w składzie dwóch mistrzów świata sprzed czterech lat - Alessandra Del Piero i Vincenzo Iaquintę, a zwłaszcza ten pierwszy prezentuje ciągle wysoką klasę. Najbardziej szkoda gola na 1-2, którego "Kolejorz" na własne życzenie, po gafie Manuela Arboledy stracił w ostatniej sekundzie I połowy. Ta bramka poprawiła humory gospodarzom, pozwoliła im na komfort zamiast irytacji w szatni, w głowach chłopaki Luigiego Del Neri pewnie mieli: "Jest dobrze, mamy ich!". Przed meczem w Turynie można było mieć obawy o ofensywę Lecha, tymczasem tej szło jak z nut. Natomiast defensywa trzeszczała w szwach, była bezradna zwłaszcza przy stałych fragmentach gry. Gdy brakuje graczy na podwórku, by był sens wybijania kornerów, wprowadza się zasadę: "trzy rogi karny". Przy jej obowiązywaniu jeden róg, to niemal jedna trzecia gola. Tymczasem na podstawie spotkania w Turynie, można było odnieść wrażenie, iż jeden róg dla Juve, jest jak połowa gola. Stoperzy sparaliżowani nie skaczą do piłki, bramkarz na trzy wyjścia z bramki notuje trzy puste przebiegi? trochę za dużo paniki. A wydawać się mogło, że po udanej przygodzie z Pucharem UEFA sprzed dwóch lat "Kolejorz" nabrał obycia na piłkarskich salonach Europy. Oglądałem ten mecz w towarzystwie przyjaciela, który jest fanatykiem hokejowym i za polskimi piłkarzami (głównie z powodu horrendalnych zarobków i nieadekwatnych w stosunku do nich umiejętności) nie przepada. Gdy padł gol na 3-2 autorstwa Del Piero, kumpel zakrakał: "To rozstrzelają ich z 5-2". Pomyślałem: "Dużo bym dał, aby padł gol, lecz w drugą stronę!" Strzał życia Rudnevsa był chyba "made in heaven" i radość w polskich domach była wielka. Podskoczył nawet nasz felietonista Grzegorz Mielcarski, a mój kumpel oniemiał z wrażenia. Ważny to gol, gdyż remis przywieziony z Turynu polskiemu rodzynkowi w europejskich pucharach daje nadzieje na wyjście z grupy. Piłka nożna jest przewrotna. Jeszcze wczoraj właściciel Lecha Jacek Rutkowski był krytykowany za to, że nie kupił wartościowego następcy Roberta Lewandowskiego. Dzisiaj aktualne jest pytanie: Czy "Lewego" stać by było na taki wyczyn, jakim popisał się Artjoms Rudnevs na Stadio Olimpico? Kibice Lecha powinni być wdzięczni UEFA za to, że w tym sezonie zniosła przepis zabraniający gry piłkarzowi w fazie grupowej Ligi Mistrzów, czy Ligi Europejskiej, jeśli w eliminacjach wystąpił w innym klubie. Rudnevs zaczął eliminacje do LE w barwach Zalaegerszegi TE, ale w fazie grupowej może grać w "Kolejorzu". Dyskutuj na blogu Michała Białońskiego Zobacz kapitalne trafienie Artjomsa Rudnevsa: