Żeby w tej kwestii była pełna jasność - Leo B. to wielki trener. Od czasów Kazimierza Górskiego nigdy jeden człowiek nie zrobił tak wiele dla biało-czerwonych, co obieżyświat z Holandii. Dzięki niemu przeciętny polski piłkarz zdobywa się na zagrania, które wcześniej nie przychodziły mu do głowy. Uważam jednak, że Beenhakker niesłusznie ignoruje Kosowskiego. - Grałem rok w Chievo Werona, w jednej z najlepszych lig świata i nikt nawet nie przyjechał zobaczyć mnie w akcji, więc cóż tu myśleć o powołaniu - żali się Kamil i ma rację. Tym bardziej, że nasza reprezentacja nie ma zbyt wielkiej siły rażenia. Dla mnie "Kosa" to w tej chwili najlepszy piłkarz Orange Ekstraklasy i w kadrze powinien mieć miejsce. Kosowski gra znacznie lepiej, niż cztery lata temu przed wojażami; dojrzał. Nie spotkacie go już w kasynie, czy dyskotece. A na pewno częściej na treningu, czy u boku żony i syna - noworodka. "Kosa" jest nadal szybki i ostry, a na boisku ma cechę, której Bozia poskąpiła większości naszych reprezentantów - tupet (nie mylić z boiskowym chamstwem) i nie boi się nikogo. Gra tak samo dobrze. Niezależnie, czy przeciwnik ubrał koszulkę FC Barcelona (pamięta go np. Gabri), czy Ruchu Radzionków. Ktoś powie, że Kosowski jest już za stary. Tymczasem Kamil ma 30 lat i jest o rok młodszy od innego lewoskrzydłowego - Jacka Krzynówka, który nie jest przecież wieczny. Ktoś inny rzuci - "To kadra na towarzyski mecz, więc nie ma co robić halo". Tak naprawdę spotkanie w Moskwie to ostatnia próba przed walką o punkty. 8 września w Lizbonie na eksperymenty będzie stanowczo za późno. Michał Białoński, INTERIA.PL