Jakby tego było mało, właściwie do ostatniej chwili nie było wiadomo kto zagra w I lidze. W takim Sosnowcu pewny mają tylko pierwszy mecz wyjazdowy z Lechem. Staniemy się pośmiewiskiem Europy, gdy okaże się, że Zagłębie w następnej kolejce będzie już drugoligowcem. Na oczyszczenie ligi ze skorumpowanych klubów PZPN miał wystarczająco dużo czasu, by u progu sezonu 2007/2008 nie było już zamieszania. Kilka ekip miało wylecieć do drugiej ligi, a następne przystąpić do rozgrywek z minusowymi punktami. Przy Miodowej najwyraźniej hołdują zasadzie, że ich ręka nie rychliwa, ale sprawiedliwa. Bo przecież inaczej nie przywróciliby I ligi dla Ruchu. Przejdźmy do pozytywów, a tych nie brakuje. Obserwując przedsezonowe sparingi, czy mistrzostwa świata 20-latków doszedłem do wniosku, że z zapleczem piłkarskim nie jest u nas źle. Indywidualnym wyszkoleniem chłopaki Michała Globisza nie odstępowali najlepszym ekipom świata (za wyjątkiem szalonego Argentyńczyka Aguero). Za dogmat uznano stwierdzenie, że lewy obrońca to w Polsce pozycja deficytowa. W Białymstoku miast narzekać wzięli się do pracy u podstaw i dochowali talentu na miarę Wasiluka. Sam nie wiem, dlaczego w Legii (gdzie był na testach) nie poznali się na nim, ale dla mnie ten 20-latek to talent czystej wody! Wyznawcom tezy o słabości polskiej myśli szkoleniowej zadają kłam mistrz Orest (z trzecio - i drugoligowców zbudował najładniej grający zespół w ekstraklasie, majster "Franz" (efemeryda złożona z dwóch zupełnie różniących się drużyn działa mu coraz lepiej), szarlatan, czarnoksiężnik, alchemik Czesław (motywacja, dekonspiracja rywala i autokreacja to podstawy sukcesu), czy doktor Stefan (ten, co to z przeciętnej personalnie Cracovii dobrym przygotowaniem, a przede wszystkim taktyką uczynił czwartą siłę polskiej piłki). Jest też Maciej - swój chłop, który namówił do powrotu nad Wisłę (i gry za grosze) nazwiska takie jak Kosowski, czy Niedzielan. Wbrew awanturze, jaką wywołali w Wilnie łysogłowi spod znaku "L", z piłkarskim ruchem kibicowskim w Polsce jest coraz lepiej. Wszyscy powinni podążać w ślad Lecha. Pod względem frekwencji (11 tys. sprzedanych karnetów), opraw meczowych, stadionu "Kolejorzom" bliżej do Bundesligi, niż do naszej szarawej momentami ligi. Zmagania o I ligę dla Ruchu dowiodły, że polski kibic może się wznieść ponad szowinizm nie tylko raz na tysiąc lat, gdy umiera papież Polak. W miejsce Wisły Płock z pustawym stadionem, w lidze zagoszczą kluby, którym nie brakuje tłumu zwolenników (Ruch, Jagiellonia, Polonia Bytom i Zagłębie Sosnowiec). Pobicie frekwencji z ubiegłego sezonu mamy murowane, a przecież również o to w tej zabawie chodzi. Na nowy rok rozgrywkowy życzę polskiej piłce zaworu bezpieczeństwa w głowach prezesów. Po co? By upuszczać nadmiar ciśnienia w momencie, gdy przed końcem rundy przyjdzie im do głowy zmiana szkoleniowca ("bo przegrał mi dwa mecze!"). Panowie prezesi, uczcie się na błędach Bogusława Cupiała. Karuzela z trenerami doprowadziła Wisłę (budżet 25 milionów zł) na ósme miejsce! Nie trwońcie pieniędzy! Na koniec, na wzór popularnego ostatnio Gombrowicza (wszyscy krytycy min Giertycha! nie zrozumieliście, że jemu chodziło o prowokacyjne spopularyzowanie tego autora): - Orange Ekstraklasa wielką ligą jest i basta! Sformułowanie to potwierdza zresztą niezwykle ciekawie zapowiadająca się batalia o pokazywanie ligi (od sezonu 2008/2009), do której dojdzie jeszcze w tym roku. Canal Plus, Polsat Sport, nSport, a pewnie też TVP Sport uzbroiły się po zęby. Niewykluczone, że telewizyjnym okrętem flagowym ekstraklasy przestanie być Canal. Michał Białoński, INTERIA.PL