Gdyby PZPN nie patrzył przez palce na wymogi licencyjne, w ostatnim sezonie w I lidze nie mielibyśmy atrakcyjnych przecież drużyn ŁKS-u, czy Widzewa Łódź. W obu płacono w kratkę, a stadion ŁKS-u nie nadaje się do ekstraklasy. Jeszcze wcześniej dopuszczono do ligi kojarzoną z prezesem Michałem Listkiewiczem Polonię Warszawa, choć ta zamiast zadaszenia przygotowała kawałek szkaradnej blachy nad głową kibiców. Teraz, gdy Ruch zasłużenie wywalczył awans spada na niego ręka (nie)sprawiedliwości licencyjnych procedur. Związek odmówił licencji warunkowej, choć "niebiescy" zrobili postępy w wychodzeniu na prostą z finansowych tarapatów. By zniwelować długi, oddali do Wisły najlepszego napastnika Piotra Ćwielonga. Ruch przygotował też ugodę z wierzycielami, którym się należy 100 tys. zł. Zapewne w tym porozumieniu klub przewidywał, że dzięki grze w Orange Ekstraklasie będzie miał zwiększone wpływy z reklam, biletów i praw telewizyjnych. Teraz, skazany na drugą ligę, a zatem pozbawiony dodatkowych środków bardziej będzie zmierzał do III ligi, niż do ekstraklasy. Ironią losu jest, że pozostali beniaminkowie - Zagłębie Sosnowiec i Polonia Bytom zagrają wśród najlepszych, choć ich stadiony się do tego nie nadają. Miasto Chorzów wydało niemało, żeby przystosować arenę "niebieskich" do wymogów pierwszoligowych. Teraz ten stadion i podgrzewana murawa marnować się będą w II lidze. Czy to - stadionowe kryterium nie powinno być najważniejsze przy dopuszczaniu do ekstraklasy? Michał Białoński, INTERIA.PL