Co się zmieniło od przyjścia Henryka Kasperczaka do Górnika? Ano, niewiele. Wszystkim się wydawało, że zadziała magia nazwiska tego doświadczonego trenera i że pan Henryk wprowadzi spokój w poczynania zespołu, doda piłkarzom pewności i wiary we własne siły. Piłkarze mieli poczuć, że mają przed sobą, a jeszcze bardziej za sobą kogoś takiego, jak on. Wydawało się, że wszystko będzie OK. Już w pierwszym meczu pod wodzą Kasperczaka Górnik nawet prowadził 1:0 ze Śląskiem Wrocław. Wszystkim w Zabrzu euforia zaczęła się udzielać, po golu strzelonym przez Brzęczka zza pola karnego, miało być tak pięknie. Raptem, w ciągu pięciu minut, po dwóch stałych fragmentach gry zabrzanie stracili dwa gole. Dostali mocnego "dzwona". W ciągu tamtych pięciu minut w Zabrzu runęło to, co miało być schodkami do nieba. Te pięć minut Śląska zatrzymało z piskiem pociąg z napisem "Górnik Kasperczaka", który jeszcze na dobre się nie rozpędził. To był hamulec numer "jeden" dla drużyny z ul. Roosvelta. Słabi motorycznie Po tej porażce w zespole zaczęła się rozprzestrzeniać jak zaraza niepewność, strach o przegranie kolejnych meczów. Piłkarze myśleli sobie: "Przegrać u siebie ze Śląskiem, z zespołem znajdującym się jak najbardziej w naszym zasięgu i to jeszcze mając KASPERCZAKA na ławce trenerskiej?!". Nic dziwnego, że w następnym meczu z Polonią w Bytomiu górnicy znowu dostali "w ucho". W ten sposób kryzys zaczął się pogłębiać. Być może przyczyna problemów leży gdzie indziej. Nie tylko w nerwowości piłkarzy, czy błędach w poruszaniu i ustawianiu się na boisku. Być może potrzebny był inny, zmodyfikowany trening, który pobudziłby piłkarzy. Zakładam, że trener Kasperczak nie miał jeszcze czasu zrobić badań przygotowania fizycznego drużyny, żeby zdiagnozować być może prawdziwy problem? Podejrzewam, że sztabowi trenerskiemu wydawało się, że mimo wpadki w spotkaniu ze Śląskiem, w następnych wszystko pójdzie po myśli i ruszy do przodu. Okazuje się, że zespół jest nie tylko słaby motorycznie, ale także pod względem mniejszych umiejętności części piłkarzy, którzy po prostu chowają głowę w piasek. Doświadczeni, którzy mieli ciągnąć zespół, też nie błyszczą. Nie wytłumaczę sobie w inny sposób tego, że mając sytuacje strzeleckie, np. Zahorski, czy Pitry nie są w stanie z czterech metrów trafić do bramki. Jasne, że sytuacji nie mieli bez liku, ale wystarczająco, by każdy z nich strzelił po dwa-trzy gole. Powodem tego na pewno jest słaba odporność na presję, stres i prawdopodobnie złe przygotowanie. Zawodnik, jeśli czuje, że jest źle przygotowany, to traci pewność siebie. Wśród piłkarzy są wytrzymałościowcy, ale są też szybkościowcy, którzy potrzebują innego treningu. Jeżeli jedni i drudzy byli przygotowywaniu do sezonu w ten sam sposób to zaczynają się problemy. Jedni po 30 minutach meczu zaczynają się dopiero rozkręcać, podczas gdy drugim w tym samym momencie zaczyna brakować tchu. Przegrywali już za Wieczorka Nie chcę tylko źle oceniać pracy trenera Wieczorka bo na to nie zasługuje, ale niestety, już za jego kadencji w tym roku ten zespół przegrywał. Na pewno dla wszystkich złudne było wysokie miejsce Górnika na koniec poprzedniego sezonu. W tym jednak zespół zaczął grać po prostu słabo. Piłkarsko, fizycznie i psychicznie. Coś musi leżeć u podstaw tego kryzysu. Unikanie gry, niepewność, zaczyna siadać psychika, pojawia się strach. Liczenie na to, że "jeżeli jakiś mecz wygramy, zdobędziemy trzy punkty, to się odbijemy" okazało się być zgubne.