Co? Gdzie? Kiedy? Bądź na bieżąco i sprawdź Sportowy Kalendarz! Gdy na PGE Arenę sprowadzano zawodników, takich jak Mila, Wojtkowiak, Wawrzyniak, wtedy mówiono, że w Gdańsku stawiają teraz na doświadczenie. Trzej kadrowicze mieli być wsparciem mentalnym zespołu raz po raz wystawianego na kolejne próby - trzech trenerów w jednym sezonie, kolejne wzmocnienia, które niespecjalnie przekładały się na miejsce w tabeli, rosnący kredyt zaufania ze strony kibiców, żenujące pustki na jednym z najpiękniejszych polskich stadionów. Owszem, w ubiegłym sezonie Lechia zajęła 5. lokatę, do końca walcząc o premiowane pucharami miejsce czwarte. Tyle że przy szumnych zapowiedziach działaczy nikt nie traktował tego w kategoriach specjalnego wyczynu. Puchary zdawały się być oczywistością, a gdańszczanie mieli stawać do walki o najwyższą stawkę - o mistrzostwo kraju. Obecnie w Gdańsku mamy nowego trenera, czyli odwieczną receptę na sukcesy w Ekstraklasie - w końcu nie od dziś wiadomo, że wszystko, co złe, jest winą szkoleniowca i jego braku pomysłu na grę. Pan von Heesen swój pomysł ma, tyle że nie do wszystkich on przemawia. Bo pan von Heesen najwyraźniej nie zna specyfiki naszej Ekstraklasy, nie wie, że tutaj taki choćby Lech może przegrać u siebie z grającym chyba najsłabszą piłkę w lidze Podbeskidziem i po 8. kolejkach mieć na koncie 4 punkty. A przede wszystkim pan von Heesen chyba nie jest przyzwyczajony do tego, że tutaj braki techniczne nadrabiasz charakterem i sercem do walki, że polska piłka w wydaniu ligowym niewiele ma wspólnego z tą oglądaną u zachodnich sąsiadów. Dlatego nie sadzasz Sebastiana Mili na trybunach. Bo w ten sposób pozbywasz się lidera mentalnego - gościa, który trzyma tę zbieraninę indywidualności w kupie i tworzy z niej zespół. Ale spokojnie, przed panem von Heesenem jeszcze sporo nauki na własnych błędach. Biorąc jednak pod uwagę lubowanie się w Gdańsku w rotacji szkoleniowców, lepiej dla niego, by wnioski z tych błędów wyciągał szybko. Oparcie drużyny w dużej mierze na doświadczonym trio Mila-Wojtkowiak-Wawrzyniak naprawdę miało sens, przynajmniej w teorii. Bo jeśliby Lechia uzupełniła skład młodymi, perspektywicznymi chłopakami, dla których gra w jednym zespole z reprezentantami kraju byłaby swego rodzaju nobilitacją, którzy dążyliby do tego, by stać się tacy jak oni - wtedy skorzystałaby na tym sama Lechia, ale także polska piłka jako całość, bo kolejny klub zacząłby ogrywać młodych. Tymczasem zamiast tego mamy Milosza Krasicia. Oczywiście, za wcześnie, by oczekiwać zapierających dech akcji, a tym bardziej oceniać Serba, ale warto pamiętać o jednym - to już nie jest ten sam Krasić z CSKA czy z Juventusu. To Milosz Krasić, którego za wszelką cenę chcieli pozbyć się w Fenerbahce, nawet kosztem dopłacania do jego wynagrodzenia na planowanym wypożyczeniu do Partizana. Przypominanie o tym nie jest ciosem w samego Krasicia, ale sprowadzeniem na ziemię wielu, którzy sądzą, że odmieni on losy Lechii. Zeszłosezonowe deja vu - ponadprzeciętny technicznie (jak na polskie warunki) Kapo, z CV rodem ze "stadionów świata", także specjalnie nie zawojował naszej ligi. Słuchając jednak ploteczek na temat Lechii, łączonej przed startem sezonu z różnymi nazwiskami, transfer Krasicia blednie przy doniesieniach, że do Gdańska chciano sprowadzić Davida Villę. Pewnie, lepiej mieć dobrego pod względem pijarowym Villę aniżeli łożyć choćby na młodych... Logika typowa w naszym kraju. Spójrzmy jeszcze na pomocników Lechii: Chrapek, Peszko, Krasić, Borysiuk, Mila, Haraslin, Makuszewski, Łukasik, Wiśniewski, Nazario, Mak, Kovacević - chyba najlepsza, a na pewno najbardziej wyrównana linia pomocy w lidze. Pytanie tylko, czy ten nadmiar bogactwa i związana z nim rywalizacja naprawdę zespołowi służą. Bo patrząc na obecną sytuację Lechii nasuwa się powiedzenie, że co za dużo, to niezdrowo. Bo ileż można mówić, że Lechia w końcu odpali. I jak można tego oczekiwać, jeśli ten zespół co chwilaę trzeba budować od nowa.