Pole position wywalczył Lance Stroll. Obydwaj kierowcy zespołu Alfa Romeo Racing Orlen awansowali do Q3. Dziesiąty w klasyfikacji Giovinazzi stracił prawie 10 sekund do zwycięzcy! Czy to wszystko nie wystarczy do określenia tego, co się działo mianem weekendu cudów, jeszcze przed startem wyścigu? W tych warunkach wiadomo było, że wyścig będzie loterią. Można było wyobrazić sobie scenariusz, w którym ktoś, nawet (prawie) z końca stawki, kto w odpowiednim momencie przechytrzy rywali i założy odpowiednie opony wygra wyścig, albo przynajmniej stanie na podium. Tak się ostatecznie nie stało, ale wszelkie wcześniejsze założenia taktyczne można było wyrzucić do kosza. Stroll przed Perezem - kto mógł przypuszczać, że tak będzie wyglądać czołówka przez ponad połowę dystansu? Tak nieprzewidywalna rywalizacja bardzo rzadko zdarza się w Formule 1. Jednak wiadomo było, że wszystko może się jeszcze wydarzyć, a liczba czynników decydujących o wyniku będzie wyjątkowo duża. Po ośmiu okrążeniach warunki poprawiły się. Niektórzy zjechali do boksów po opony przejściowe, tyle że pogoda wciąż była niepewna, a prognoza mówiła o możliwym deszczu. Wkrótce wszyscy byli już na oponach typu intermediate. Stawką dla Hamiltona w ten weekend był bardziej siódmy tytuł mistrzowski, niż zwycięstwo. Jego jedyny rywal Valtteri Bottas musiał wygrać, aby zachować i tak czysto matematyczne szanse na tytuł. Jednak Hamilton był w czołówce, a Bottas na końcu drugiej dziesiątki po piruecie tuż po starcie. Pod koniec wyścigu Fin został zdublowany przez swojego kolegę z zespołu... Na 17. okrążeniu Verstappen zakręcił się, ścigając Pereza w walce o trzecie miejsce. Uszkodził oponę i natychmiast zjechał do boksu po komplet nowych opon przejściowych. Na półmetku w dalszym ciągu na czele były dwa różowe samochody - Stroll przed Perezem, Albonem, Vettelem i Hamiltonem. Verstappen jechał na ósmej pozycji. Wtedy też pierwsi kierowcy zaczęli nieśmiało wspominać przez radio o slickach, bo tor stopniowo wysychał, a prognoza pogody się poprawiła. Leclerc zmienił opony ponownie na przejściowe po 30. okrążeniu i niemal od razu uzyskał najlepszy czas okrążenia. Na slicki było zdecydowanie za wcześnie. Potwierdził to przez radio Hamilton, mówiąc, że jest nadal bardzo ślisko, co nie przeszkodziło mu w objęciu prowadzenia na 35. okrążeniu. Tuż przed końcem zapowiedziano ulewny deszcz. Hamilton miał już ponad 22 sekundy przewagi nad drugim Perezem, co dawało mu szansę zjazdu po nowe opony i powrotu na tor na pozycji lidera. Natura zlitowała się jednak i deszczu nie było. Lewis Hamilton w ekstremalnych warunkach dał popis godny siedmiokrotnego mistrza świata. Wygrał pewnie wyścig i wywalczył tytuł w wielkim stylu, jakby chcąc uciszyć krytyków. Znów pokazał, że posiadł nadzwyczajny, nadludzki dar oszczędzania opon. Rozumie je, jak nikt inny w stawce. Dokonał sztuki niemal niemożliwej, pokonując na oponach przejściowych 53 okrążenia! Jego przewaga nad drugim na mecie Perezem wyniosła ponad pół minuty! Ci, którzy twierdzili lub nadal twierdzą, że to Verstappen jest najlepszym kierowcą F1, a gdy wygrywa Hamilton, to wygrywa Mercedes, mają teraz sporo do myślenia. Występ Holendra przy popisie Hamiltona, wypadł bardzo blado. Mam na myśli zarówno jazdę, zachowanie na torze i liczbę popełnionych błędów, jak i psychikę, niewiarygodne opanowanie, umiejętność zarządzania ryzykiem, zarządzania swoim wyścigiem w trudnych, wyjątkowych, niecodziennych warunkach. Na tym polu Verstappena czeka jeszcze bardzo dużo nauki. Holender potwierdził, że jest niezwykle utalentowanym kierowcą, ale do Hamiltona jeszcze dużo mu brakuje. Jest w takim wieku, że niewątpliwie wiele osiągnie. Gdyby jednak zmienił swoje podejście, nabrał skromności i szacunku dla rywali, przyszłoby mu to znacznie szybciej. Nie ma wątpliwości, że Verstappen będzie mistrzem świata, i to pewnie nie raz. Jest prawdopodobne, że nastanie epoka jego dominacji, tak jak była epoka Schumachera, Vettela, czy teraz Hamiltona. Być może za kilkanaście lat to on będzie posiadaczem prawie wszystkich rekordów Formuły 1 - liczby zwycięstw, pole positions, czy tytułów mistrzowskich. Ale niedzielny wyścig w Turcji pokazał, że musi się jeszcze wiele nauczyć i osiągnąć pewną dojrzałość i opanowanie. Przypomina się w tym miejscu słynna maksyma Muhammada Ali: Champions aren’t made in gyms... Na razie to Hamilton jest prawdziwym wielkim mistrzem, zgodnie z tą maksymą. Grzegorz Gac