Józef Gruszka miał dwa piłkarskie żywoty. Wspominam je z jego żoną Haliną i córką Beatą, które odwiedzam w Lipinach, robotniczej osadzie na Śląsku, dziś dzielnicy Świętochłowic. Strzelił Brazylijczykom Nasz bohater urodził się dokładnie 80 lat temu w robotniczej gminie Lipiny na Górnym Śląsku. Zawsze przejawiał smykałkę do piłki. Uczył się jej w najlepszym możliwym w tamtym czasie na Śląsku miejscu, czyli w szkółce piłkarskiej prof. Józefa Murgota. Na święta 1958 roku katowicki "Sport" publikuje duży tekst pod hasłem "Nadzieje naszego futbolu". Jest i o Józefie Gruszce. "Pochodzi z Lipin, uczy się w Technikum Górniczym w Chorzowie i gra w tamtejszym Zrywie. W reprezentacji Polski juniorów zadebiutował w remisowym meczu z Węgrami we Wrocławiu zadomowił się w niej na dobre. Słynie ze świetnego ciągu na bramkę i celnych strzałów" - anonsuje jego talent "Sport". W 1960 roku dostaje powołanie na mecz na Stadionie Śląskim. Reprezentacja Górnego Śląska pokonuje w obecności 25 tysięcy widzów brazylijski klub Vitoria Salvador Bahia aż 7:0. Cztery bramki strzela słynny Jan Liberda, jedną Ernest Pohl, jedną Eugeniusz Faber. To sześć, siódmą strzela Józef Gruszka. Rajdem popisał się "Ojga" Faber, który minął kilku Brazylijczyków. Strzelił trafił w słupek a Gruszka przytomnie dobił. Wydaje się, że świat staje przed nim otworem. Zauważył go Kazimierz Górski Ze Zrywu ten szczupły i wysoki prawoskrzydłowy trafił do Lipin, gdzie grał m.in z Antonim Piechniczkiem. Na przełomie lat 50. i 60. w robotniczych Lipinach powstała silna drużyna, która jednak bezskutecznie dobijała się do bram ekstraklasy. Miejscowi kibice wręcz uwielbiali ten zespół: Józef Gruszka opowiadał mi kiedyś, jak po zwycięskich meczach zdarzało się, że na rękach zanosili piłkarzy do baru "Karolinka" gdzie "można było się kulturalnie napić". Dziś "Karolinka" już nie istnieje, wielu bezrobotnych mężczyzn pije po podwórkach. Kibice znali się z piłkarzami nie tylko z boiska, wielu z zawodnikami... pracowało. Nic w tym dziwnego: Gruszka robił na kopalni Matylda. Pobudka o godz. 5, skrócona dniówka, trening o godz. 10.30. Piłkarze pracują najczęściej na podszybiu, bo tam lżej, ale nie ma opieprzania się. Trzeba pracować.W kwietniu 1962 roku Józefa Gruszkę ściąga do Legii trener Kazimierz Górski. Zna go z młodzieżowej reprezentacji Polski. Ten krok zmienia całe życie chłopaka. Nie tyle futbolowe: przede wszystkim prywatne. Józek poznaje w stolicy Halinę rodowitą warszawiankę ze Śródmieścia. Biorą ślub. - Mogłabym pana trenera Górskiego w oba policzki wycałować za to, że Józka do Warszawy ściągnął - uśmiecha się żona. W Legii Józek grał w lidze sześć meczów i strzelił jednego gola - w debiucie z Cracovią. Ciekawe, że w tym samym meczu debiutował też w Warszawie jego kolega z Lipin - Antoni Piechniczek, i też zdobył bramkę. Legia wygrała wtedy 3:2. Gra tam prawie z samymi gwiazdami - w ataku partneruje Lucjanowi Brychczemu i Januszowi Żmijewskiemu, z tyłu są Jacek Gmoch i Bernard Blaut. Za manto wypad z Łazienkowskiej Ten drugi piłkarski żywot jest krótki, a decydują o tym sprawy pozasportowe. Chodzi o awanturę w jednej z warszawskich knajp. Kilku piłkarzy Legii idzie na tańce, nagle jeden z bywalców uderza w twarz zawodnika Mariana Koprowskiego, który przyszedł na Łazienkowską z Lublińca i również próbuje się przebić. Gruszka to lipiniok, w takich sytuacjach nie popuszcza. Idzie za agresywnym delikwentem do ubikacji i tam spuszcza mu manto. Po tym wybryku działacze Legii nie widzą dla niego miejsca w zespole. Józek zabiera żonę na Śląsk i wraca do Lipin. Tam gra następnych kilka lat. Jest dobry, interesują się nim inne kluby. W 1964 roku ma szanse przejść do ŁKS-u, ale to zupełnie inne czasy niż dziś. Macierzysty klub odmawia. Piłkarz dostaje pisemne uzasadnienie. "W odpowiedzi na wasze pismo, komunikujemy, iż decyzją Zarządu postanowiono nie udzielić Wam zwolnienia z sekcji piłki nożnej naszego klubu do Ł.K.S. Łódź. Równocześnie zaznaczamy, że Zarząd Klubu nie czyni żadnych trudności w dalszym kształceniu się, jak również w zdobywaniu zawodu, który można osiągnąć na terenie Śląska". Proszę to zabrać Józef Gruszka nie może odejść z Naprzodu, jest potrzebny. W Lipinach i tak jest szczęśliwy, to jego miejsce choć po latach dopada go choroba. Cukrzyca sprawia, że amputują mu nogę, jeździ więc na wózku. Umiera w święta Bożego Narodzenia w 2018 roku. - Podobno w święta umierają święci. Śmierć miał lekką - mówi Halina Gruszka, która męża bardzo kochała. - Bardzo za nim tęsknimy. Nigdy się nie skarżył, zawsze miał dobre słowo, zawsze potrafił nas rozbawić - dodaje córka Beata. Siedzimy, wspominamy, oglądamy zdjęcia. Kiedy się żegnam Halina Gruszka patrzy na mnie i nagle mówi. - Proszę, niech pan weźmie piłkarskie pamiątki po mężu. U pana się nie zmarnują...Dostaję zdjęcia, dokumenty, gazetowe wycinki. Wzruszenie odbiera mi głos.