Nikomu, nie trzeba było tłumaczyć, że mecze z Austriakami i Walijczykami będą miały kluczowe znaczenie w ewentualnym awansie do niemieckiego mundialu, nawet w przypadku zajęcia przez naszą drużynę drugiego miejsca w eliminacyjnej grupie. Niestety wydarzenia jakie miały miejsce na przedmeczowym zgrupowaniu potwierdziły, że nie wszyscy traktują ewentualny awans jako cel nadrzędny, co w konsekwencji, o mały włos, nie doprowadziło do straty dwóch punktów w Chorzowie. Mam tu na myśli wyjazdy ze zgrupowania Tomasza Frankowskiego do Hiszpanii, Kamila Kosowskiego do Anglii i nerwowe, rozpraszające przedmeczową koncentrację, dywagacje o wyjeździe dwóch kolejnych wiślaków (Sobolewski, Baszczyński) do zachodnich klubów, ponieważ właściciel "Białej Gwiazdy" zdecydował się w ostatnim momencie na grupową wyprzedaż swoich zawodników. Oczywiście takie poza boiskowe zagrywki nie byłyby do pomyślenia w żadnej szanującej się reprezentacji, bowiem nie zostałyby zaakceptowane przez kierownictwo i szkoleniowców i to z dwóch powodów. Po pierwsze, takie wyjazdy i spekulacje nie sprzyjają opracowaniu misternych planów taktycznych przed zbliżającymi się spotkaniami, a po wtóre reprezentanci, było nie było, uczestnicy poprzedniego i ... przyszłorocznego mundialu , w kończącym się okienku transferowym, zostali potraktowani jak piłkarska okazja z typu: "last minute", lub, jak faceci do wynajęcia (z braku laku) z futbolowej agencji towarzyskiej. Jeśli chodzi o rozegrane spotkania, to w Chorzowie był bardzo widoczny brak Jurka Dudka, szczególnie w kierowaniu grą defensywną, bowiem niejednokrotnie w końcówce meczu dochodziło do nieporozumień Artura Boruca z kolegami, a druga bramka (koszmarny błąd Jacka Bąka) była do uniknięcia przy lepszej komunikacji słownej pomiędzy bramkarzem a dwójką środkowych obrońców. Również zauważalna była usprawiedliwiona kontuzją, nieobecność Jacka Krzynówka, zwłaszcza w momencie wprowadzenia do gry Sebastian Mila, który niestety w dalszym ciągu prezentuje "dziecięcy" futbol i nie potrafi wziąć na siebie ciężaru gry - co w praktyce zaowocowało dramatyczną końcówką w której kilka razy, tylko cud uratował Nas od straty gola i dwóch przeogromnie cennych punktów. Błędy te zostały zminimalizowane podczas "normalnego" (piłkarze skupili się na przeciwniku, a nie na kontraktach) zgrupowania w Warszawie i mecz z Walią był moim zdaniem majstersztykiem taktycznym, ponieważ po strzeleniu gola nasi zawodnicy szanowali piłkę, co spowodowało, że nawet w 4 minutowym doliczonym czasie gry, My kibice nie drżeliśmy o końcowy wynik. Poza tym, nasi reprezentanci zrozumieli, że jeśli nie "idzie gra" i trudno jest strzelić gola z akcji, trzeba coś "zakombinować" na polu karnym - efekt, aktorska wywrotka "Kosy" (całe szczęście, że sędzia nie widział telewizyjnej powtórki, bo do dziś trwają spory, czy podczas wślizgu, lewy but Walijczyka najpierw dotknął piłkę, czy nogę Kamila?) po której sędzia wskazał na wapno - dzięki czemu już - wszystko na to wskazuje - 8 października (na 4 dni przed meczem w Manchesterze, będziemy finalistami MŚ 2006. Oczywiście zespół nasz nie jest doskonały i mam nadzieję, że Paweł Janas nie popełni błędu Jurka Engela i publicznie nie zakomunikuje, że selekcja na MŚ 2006 została już zakończona, a pójdzie śladami Kazimierza Górskiego, który po meczu wszech czasów na Wembley dokonał trzech korekt w podstawowym składzie (Andrzej Szarmach za Jana Domarskiego, Władek Żmuda za Mirosława Bulzackiego, Zygmunt Maszczyk za Lesława Ćmikiewicza) , efektem czego nasza drużyna narodowa, po raz pierwszy w historii zdobyła srebrny medal na najważniejszej futbolowej imprezie Świata. Poza tym przestrzegam kadrowiczów i kierownictwo reprezentacji, by podczas długiego okresu przygotowań uważnie i z rozsądkiem, konsumowali słynne zupy reklamowe, po których, cztery lata temu, nasze Orły dostały rozwolnienia na koreańskich mistrzostwach. Jedyną nadzieją w tym temacie, jest brak w obecnym kierownictwie PZPN, głównego winowajcy "koreańskiej mundialowej sraczki", Zbigniewa B., którego niezgodną z prawem i wyniszczającą pod względem moralnym, działalność w polskim futbolu już niedługo wyjaśni prokuratura. Powracając jednak do meritum sprawy, to reasumując te dwa spotkania, nie można pominąć ogromnego pozytywu, jaki powinien zaprocentować na niemieckich boiskach. Mam tu na myśli pewne analogie: w 1973 r., Orły Górskiego najpierw zwyciężyli Walijczyków, później zwycięskim remisem pokonali dumnych synów Albionu i awansowali - do nomen omen -niemieckich finałów. Wówczas to nasi przeciwnicy na słynnym stadionie Wembley, byli również lepsi od Nas, jednak wielki zespół charakteryzuje się tym, iż potrafi zwyciężyć (mecz w Chorzowie z "pachnącymi" Austriakami) przeciwnika w momencie gdy w drużynie panuje (kontuzję, kartki, nieprzewidziane - kontraktowe - trudności) przejściowy kryzys. Nie miałbym nic przeciwko temu, by historia - zataczając koło - powtórzyła się , a Paweł Janas poszedł w ślady trenera Tysiąclecia i by szkoleni przez niego gracze zagrali co najmniej w meczu o ... medal. Jan Tomaszewski P.S. Czy to nie dziwne, że po upublicznieniu przez "Fakt" tajemniczego i kosztownego kontraktu dotyczącego meczów reprezentacji z obecnych eliminacjach do MŚ-2006, jedna (nie)zależna od Zbigniewa B. sportowa gazeta natychmiast poinformowała , że obecny ATTACHE ZIMOWEJ REPREZENTACJI NA IGRZYSKA W TURYNIE - który powinien być niczym żona Cezara, poza wszelkimi podejrzeniami - JEST WE WŁOSZECH, WŁAŚCICIELEM FIRMY, KTÓRA ZAJMUJE SIĘ OPYLANIEM PRAW ZWIĄZANYCH ZE SPORTEM . W związku z powyższym, nasuwa się-obawiam się, że (nie)stety retoryczne - pytanie... Od kiedy firma istnieje i czy przypadkiem nie ma nic wspólnego ze stumilionowo - dolarowym, "kanałowym" kontraktem, oraz skandaliczną umową z TVP , którą w imieniu Nas - opłacających comiesięczny abonament - zawarł były prezes TVP, Robert K. ze SportFive, którą w Polsce reprezentuje były agent SB ("prowadził" Ojca Hejmo) Andrzej P, który z kolei... kontrakt na pośrednictwo (bez ogłoszenia przetargu publicznego)z PZPN , negocjator z jedynym upoważnionym--przez Zarząd Związku - "futbolowym opylaczem" ... Zbigniewem B. W związku z obraźliwymi tekstami komentarzy dotyczących felietonów Jana Tomaszewskiego, uprzejmie informujemy, że nie będziemy publikowali anonimowych komentarzy, w których zamiast merytorycznej dyskusji, będą zawarte wyzwiska, pogróżki i obraźliwe epitety pod adresem naszego współpracownika. Jeśli ktoś z zainteresowanych czuje się pokrzywdzony tekstem Jana Tomaszewskiego, ma prawo dochodzić sprawiedliwości drogą prawną. Jednocześnie informujemy, że zamieścimy każdy, nawet najbardziej drastyczny komentarz, ale pod warunkiem uprzedniego sprawdzenia danych osobowych autora, by pan Jan Tomaszewski mógł dochodzić swoich praw w sądzie powszechnym. PS. Najważniejsze wydarzenia z Idea Ekstraklasy (bramki, akcje, kontrowersje) możesz śledzić w serwisie http://magazynligowy.interia.pl/