Na Ziemi wylądował kosmita. W jakimś stopniu przygotowany do swojej wizyty, bo obeznany z trzema popularnymi językami: angielskim, niemieckim i hiszpańskim. Pech chciał, że na początku swojej ziemskiej drogi napotkał psa. "Do you speak english"? "Hablas espanol"? "Sprechen sie deutsch"? - pyta kosmita. Pies stoi, słucha i wesoło macha ogonem. Ten obrazek przypomniał mi się natychmiast, gdy przeczytałem wynurzenia pewnego polskiego polityka na temat paraolimpiady. Polityk patrzy w ekran, widzi zmagania niepełnosprawnych i rozumie z tego tyle, co pies spotykający na swojej drodze kosmitę. Dlatego nie ma sensu podejmować z nim polemiki. Słuchając zdania: "Jeśli chcemy, by ludzkość się rozwijała, w telewizji powinniśmy oglądać ludzi zdrowych, pięknych, silnych, uczciwych, mądrych - a nie zboczeńców, morderców, słabeuszy, nieudaczników, kiepskich, idiotów - i inwalidów", przeciętny człowiek czuje się tylko zażenowany i bezsilny. Kuriozalne stwierdzenia polityka miały jednak tę dobrą stronę, że zburzyły mur obojętności wobec niepełnosprawnych. W Polsce temat najchętniej jest ignorowany, TVP była jedną z nielicznych stacji publicznych, które nie pokazywały londyńskiej paraolimpiady (poza krótkimi migawkami). Czy dla tak wielu Polaków sport to rzeczywiście wyłącznie lekka rozrywka, w której nie ma choćby odrobiny miejsca na ludzkie dramaty? Czy przeciętny polski widz rozumie tylko tyle, że jeśli "Pan X biega od pana Y szybciej, to znaczy, że jest od niego lepszy"? Szefowie TVP muszą mieć bardzo niskie mniemanie o swoim odbiorcy. A przecież zmagania sportowców-inwalidów mogli pokazywać w TVP Sport, jeśli "Jedynka" i "Dwójka" służą już wyłącznie do zarabiania pieniędzy. Brytyjczycy byli zmaganiami paraolimpijczyków zachwyceni. Na stadiony przychodziło po 80 tys widzów, ogółem sprzedano rekordową liczbę 2,7 mln biletów. Trzy razy więcej niż w Pekinie. Z relacji angielskiej prasy wynika, że mieszkańcy Wysp zmierzyli się z tym samym problemem, co wszyscy. Ci, którzy wybierali się na stadiony sądzili, że będą się nudzić, lub odczuwać zażenowanie na widok rywalizujących inwalidów. Tymczasem okazało się, że z emocji wychodzili ze skóry. Miałem kiedyś podobne doświadczenie. I mogę zaręczyć, że tamtych wzruszeń, nie zamieniłbym nawet na te, które przeżywałem oglądając mecze fenomenalnej kadry Kazimierza Górskiego. Jeśli sport jest również pokonywaniem własnych słabości i granic, to w rywalizacji niepełnosprawnych widać to zdecydowanie wyraźniej. Oni bywają bliżsi ideałom, niż wyczynowcy. Nie mam zamiaru serwować tu łzawych historyjek, których nie znoszą sami paraolimpijczycy. Za każdym z nich stoi jakaś tragedia: wypadek, nieszczęście, a potem lata wojny wewnętrznej i zewnętrznej. Wielu z nich sport wskazał drogę wyjścia, w tym sensie mogą być bogatsi od zdrowych, a ich dokonania, co najmniej tak samo fascynujące, jak wielkich mistrzów w typie Phelpsa i Bolta. Oczywiście nie chodzi też o to, by uprawiających sport inwalidów idealizować ponad miarę. Na paraolimpiadach zdarzają się przypadki dopingu, do zwycięstwa, sławy i pieniędzy (bez porównania mniejszych niż w sporcie zdrowych) dąży się wszelkimi środkami, nie wyłączając oszustw. Głośny był przed laty przypadek zupełnie zdrowych hiszpańskich koszykarzy, którzy dla złotego medalu paraigrzysk udawali upośledzonych umysłowo. Być może sportowe patologie, to jedynie dowód na to, że ambicje niepełnosprawnych i zdrowych są w istocie takie same? "Londyńska paraolimpiada zmieniła postrzeganie sportu niepełnosprawnych. Zobaczyliśmy w zawodnikach nie ofiary, ale zwycięzców, ludzi, których warto naśladować" - napisał "Daily Telegraph". Zapewne dziennikarz miał na myśli przede wszystkim Brytyjczyków. A co z Polakami? Czy na sport niepełnosprawnych długo jeszcze chcemy patrzeć oczami psa, który nieodgadnionym zrządzeniem losu na swojej drodze napotkał przybysza z Kosmosu? Porozmawiaj o artykule z Darkiem Wołowskim na jego blogu!