To nie zmienia oczywiście pierwszej konstatacji, że nie tylko ze Stocha, Kubackiego, Żyły i Stękały, a nawet ze Zniszczoła, Murańki i Kota jesteśmy bardzo, ale to bardzo dumni. Ba, mówi się już nawet o polskim systemie szkolenia skoczków narciarskich, którego wszyscy na świecie nam zazdroszczą. No i pięknie ale, co z innymi zimowymi sportami, które nie wymagają skoczni, superdrogiego kombinezonu i specjalistycznych nart? Takimi, które nie rujnują domowego budżetu, kiedy chce się ubrać i wyposażyć w niezbędny sprzęt przeciętna polską rodzinę, by ruszyć wspólnie poszaleć na białym śniegu? Czy to też jest oczko w głowie Ministerstwa Sportu, największych telewizji i możnych państwowych i prywatnych sponsorów? No chyba jeszcze nie, bo po zakończeniu kariery przez Justynę Kowalczyk nasza druga koronna, zimowa konkurencja - biegi narciarskie - straciła trochę czasu i jej wpływ na biegową modę wśród Polaków wyraźnie zmalał. Szkoda, iż nie od razu zdecydowano w PZN, że będzie się korzystać z doświadczenia pani Justyny i jej trenera Aleksandra Wierietielnego. Teraz nadrabia się ten stracony czas, a punktowane miejsca w zawodach Pucharu Świata zdobywane przez nasze bardzo młode i utalentowane zawodniczki świadczą o tym, że nie samymi skokami musi żyć zimowa Polska. Dwudziestoletnia Izabela Marcisz i o rok młodsza Monika Skinder to talenty czystej wody. Trzeba im tylko teraz takiej opieki organizacyjnej i finansowej, jaką miała kiedyś pani Justyna i szansa na kontynuowanie pięknych tradycji będzie ogromna. Aby to jednak miało miejsce, powinno się wręcz skopiować model pracy przyjęty w przypadku naszych skoczków, gdzieś około roku 2004. Wtedy doszło do porozumienia kilku instytucji i połączenia kilku niezbędnych rzeczy, koniecznych w każdej drodze do strategicznego sukcesu. Wizja celu, środki do niego prowadzące i wartości, które chce się osiągnąć. I chociaż na samym początku był samotny Adam Małysz, to bez tego strategicznego planu, cierpliwości działaczy, pieniędzy sponsorów, wiedzy i szczęścia trenerów nie mielibyśmy dzisiaj takiej pociechy z naszych skoczków. Więcej, polski system to nie tylko domena skoków narciarskich. Taki sam plan udał się w przypadku polskiej siatkówki, choć droga do jego realizacji była bardziej długa i kręta, bo zaczęła się gdzieś w drugiej połowie lat dziewięćdziesiątych. W międzyczasie nikt jednak nie zwątpił w podstawowe założenia planu i umiejętnie miksował nasze organizacyjne zdolności z wiedzą zagranicznych trenerów. Opłaciło się. Kilkanaście medali wielkich imprez, w tym dwa mistrzostwa świata zdobyte z rzędu, to najlepszy dowód na skuteczność pierwotnego planu. Więc kiedy w końcu grudnia, w prezencie pod choinkę otrzymałem z PZPN siedemdziesięciostronicową książeczkę pt. - "Strategia Polskiego Związku Piłki Nożnej na lata 2020 - 2025" to naprawdę bardzo się ucieszyłem. Ucieszyłem się, bo nie ma nic bardziej unikalnego i piękniejszego w naszym kraju jak działanie rozumne i planowe. PZPN chce rozwoju piłki profesjonalnej i amatorskiej. Ciągnie w górę piłkę kobiecą. Chce większej integracji społeczności piłkarskiej. Plan wygląda sensownie. Czy uda się go zrealizować? Czas pokaże. Wszak nie możemy liczyć, że nasi piłkarze, czy inni sportowcy w nieskończoność będą rozwijać swój talent w Niemczech, Włoszech, Wielkiej Brytanii czy jeszcze Bóg wie gdzie. Jak widać po skoczkach i siatkarzach, stać nas na nasz własny, polski system. Nawet w futbolu. Marian Kmita