Gdyby Jerzy Szczakiel żył i przeczytał, że chcę mu zabrać najważniejszą nagrodę, to chyba bym się musiał zacząć bać. Kiedyś Marek Cieślak opowiedział mi, że mistrz był człowiekiem pamiętliwym i zaciętym. Kiedyś Szczakiel miał mu się pochwalić, że za młodu pilnował krów. Raz nie upilnował, jedna z nich weszła sąsiadowi na pole, narobiła szkód i mały Jurek dostał od sąsiada po nosie. Zapamiętał to jednak sobie i kiedy podrósł, to mu oddał. Od Szczakiela miał też kiedyś oberwać Piotr Bruzda za żart na temat arbitra. Bruzda dowcipkował kiedyś po zawodach, że sędzia był chyba wujkiem Szczakiela (nawiązywał do finału w 1973 roku, w którym rozjemca nie czekał aż Ivan Mauger stanie pod taśmą, tylko puścił bieg dodatkowy o złoto) i potem wychodził z szatni w ciemnych okularach. Takich anegdot na temat Szczakiela ma Cieślak w zanadrzu jeszcze kilka. Najważniejsze jest jednak dla mnie to, co były trener kadry powiedział kiedyś na temat tytułu, który zdobył Szczakiel. Gdy inni lubili o panu Jerzym mówić, że to przypadkowy mistrz, to Cieślak zauważył, że to krzywdząca i nieprawdziwa opinia, bo Szczakiel w formie jechał tak, że aż trzeszczały deski, z których były kiedyś zrobione bandy. Szczakiel zdaniem Cieślaka zwyczajnie zasłużył na tytuł, bo był świetnym zawodnikiem. Zresztą w szczytowej formie Szczakiel, tratował wszystko, co napotkał na drodze. Tak mówili jego koledzy z Kolejarza Opole. Krótko mówiąc, Szczakiel wielkim zawodnikiem był i powinniśmy być dumni, że mamy takiego imistrza. Nie zmienia to faktu, że to, jak wygląda obecnie żużel i najlepsza na świecie liga, to wszystko, albo prawie wszystko zasługa Tomasza Golloba. Zaczynał jako chłopak zza żelaznej kurtyny, którego zachód się bał nie tylko ze względu na ogromny talent i smykałkę do żużla, ale także z powodu brawurowej i szaleńczej jazdy. Kiedyś Tomasz dostał zresztą za to w twarz od Craiga’a Boyce’a, a zagraniczni zawodnicy zrzucili się na karę dla Australijczyka. Gollob jednak dojrzewał. Z czasem zyskał szacunek. Po drodze przyciągał w Polsce niczym magnes kibiców i sponsorów. Gollobamania była przed Małyszomanią i gdyby jeszcze stał za tym otwarty kanał telewizyjny, to szał na żużel w Polsce mógłby być jeszcze większy. I tak jednak nie jest źle. Na stadionach mamy tłumy, przed telewizorami też, a w ślady za tym idą sponsorzy. Gollob przyciągnął do czarnego sportu znane marki. Nakręcił też finansową spiralę do takiego stopnia, że zaczęły padać pierwsze rekordy - milion za podpis, 10 tysięcy za punkt, a on sam podpisał po zdobyciu złota blisko 3-milionowy kontrakt ze Stalą Gorzów. Zbigniew Boniek rzuca pomysł z Gollobami teraz i słusznie. Prawdę powiedziawszy, dla mnie to od początku powinny być Golloby za wszystko, co Tomasz dla polskiego i światowego żużla zrobił. Jednak te kilka lat temu trudno było dać jego nazwisko nagrodzie, bo sam jeszcze jeździł. Teraz będzie z kolei głupio zabrać coś, co dało się innemu mistrzowi Szczakielowi. Myślę sobie jednak podobnie jak nasz wielki piłkarz, że panu Jerzemu oddaliśmy już należną cześć, podziękowaliśmy za pierwsze złoto. Teraz trzeba oddać hołd temu, który sprawił, że mamy taką, nie inną ligę. Mam nadzieję, że w ciągu kilku najbliższych miesięcy PGE Ekstraliga dojrzeje do Gollobów 2022, pierwszego dostanie Tomasz, Boniek tę nagrodę wręczy, a ja wstanę i będę bił brawo.