Sebastian Staszewski, Interia: Po ogłoszeniu twojego transferu do Unionu Berlin poczułeś ulgę?Tymoteusz Puchacz: - Nie ukrywam, że tak. Te ostatnie dwa miesiące były dość nerwowe. Co chwilę coś się zmieniało, atmosfera była napięta. Ale na szczęście jesteśmy po tym wszystkim...Berlin, Bundesliga, klub w którym jesteś transferowym rekordzistą. To jest to, czego chciałeś? - Myślę, że mój profil - tak powtarzano mi od dawna - pasuje do Bundesligi. Sam uważałem, że to liga, w której mogę się sprawdzić. Dlatego, kiedy Union się mną zainteresował, od razu byłem zdecydowany na to, aby podjąć negocjacje. Od początku byłem nastawiony do nich pozytywnie. Dlaczego tak zależało ci na Unionie? - Od kiedy Tomek Magdziarz, mój menedżer, powiedział mi o Unionie, trzymałem za ten temat kciuki. Po pierwsze: Berlin jest blisko Polski, trzy godziny drogi od Poznania i dwie godziny od mojego rodzinnego Świebodzina. Dwa: Berlin to świetne miasto. Trzy: Bundesliga to topowa liga. Cztery: Union gra superpiłkę, są rewelacją sezonu, walczyli o awans do Ligi Konferencji. No i pięć: grają w takim systemie, w którym mogę być wahadłowym. A to bardzo mi odpowiada. Jak bardzo zależało Niemcom? Płacąc za ciebie ponad 3 mln euro pobili rekord transferowy. - Bardzo. Byłem w Berlinie, rozmawiałem z szefami, telefonicznie rozmawiałem także z trenerami. Kilka rozmów było. Mocno przekonywali mnie do tego, żebym wybrał ich propozycję. Miałeś inne opcje? - Było kilka zainteresowań. Na przykład z klubów Bundesligi. Były też sygnały z Francji, z Ligue 1. Mówisz po niemiecku? - Znam tylko podstawy. Ale mówię perfekt po angielsku, więc problemu komunikacyjnego nie będzie. Natomiast naukę niemieckiego zaczynam od razu, pierwsze lekcje będę pobierać jeszcze w trakcie zgrupowania reprezentacji. Uważam, że szybko powinienem poznać ten język. Paulo Sousa dawał Puchaczowi do zrozumienia No to skoro mówisz o reprezentacji, to czy byłeś zaskoczony powołaniem do szerokiej kadry? - Trener Paulo Sousa dał mi odczuć, że jest zainteresowany moją osobą. Dlatego miałem w zakończonym niedawno sezonie motywację, aby grać na maksa w każdym meczu, aby pracować nad sobą, aby poprawiać swoje mankamenty. I przyszło powołanie, więc mega się z tego cieszę. A co pomyślałeś, jak dowiedziałeś się o kontuzji Arkadiusza Recy? - Pierwsze co poczułem, to żal. Szkoda zrobiło mi się Arka, tak samo jak Krzysia Piątka. To wielka tragedia piłkarza. Znam ten ból, bo przecież przed poprzednią kadrą zachorowałem na koronawirusa i nie dałem szansy selekcjonerowi, aby mnie sprawdził. Szkoda Recy, ale tak bywa w sporcie. Nieszczęście jednego jest szczęściem drugiego. Na zgrupowanie jedziesz, aby posadzić Maćka Rybusa na ławce? - Jadę z nastawieniem, że chcę pokazać to, co mam najlepsze. I niech trener mnie oceni. Każdy piłkarz na zgrupowaniu ma szansę na podstawowy skład, ale o tym zdecydują treningi i sparingi. Nie obawiasz się, że może zabraknąć ci "gazu"? Za tobą przecież bardzo ciężki sezon: Ekstraklasa, Liga Europy, Puchar Polski, reprezentacja młodzieżowa. Rozegrałeś aż 46 spotkań. - Na co dzień dobrze trenuję, dbam o ciało i jestem gotowy na takie obciążenia. Teraz mam chwilę, aby odetchnąć, zregenerować się. Ale rozegram to mądrze. Na zgrupowaniu poza tym moja głowa będzie pracowała inaczej. Nie będę odczuwał zmęczenia. Bo to mój czas. Rozmawiał Sebastian Staszewski, Interia