Rok 2010 jest wyjątkowy w pana karierze szkoleniowej. O pasy czempionów największych federacji rywalizowało dwóch pana podopiecznych - Albert Sosnowski (przegrał przez nokaut w 10. rundzie z Ukraińcem Witalijem Kliczką) i Rafał Jackiewicz (uległ na punkty Słoweńcowi Dejanovi Zaveckowi). Teraz kolej na Włodarczyka. Fiodor Łapin: Każde przygotowania są inne, bo i pięściarze są inni, prezentują różne style, różne są ich poziomy zaawansowania taktyczno-technicznego. Zmiany są też dlatego, że staramy się ciągle iść do przodu. Bo jeśli zatrzymamy się, to skończą się sukcesy. Właśnie taki między innymi jest problem w boksie amatorskim. Oczywiście nie dotyczy wszystkich trenerów, ale nie można ciągle żyć dawnymi wspaniałymi sukcesami. Trzeba gonić świat, rozwijać się i albo podpatrywać innych szkoleniowców, albo samemu coś nowego wymyślać. Inaczej się nie da. Dlatego zupełnie inaczej szykowaliśmy się do potyczek ze Steve'em Cunninghamem (Włodarczyk po zwycięstwie z nim zdobył pas IBF, w rewanżu przegrał - przyp. red). Ile godzin dziennie poświęca pan na pracę? - Nie liczę tych godzin. Jeszcze dochodzę do siebie po przegranej Rafała Jackiewicza. Sporo serca włożyłem aby osiągnął wyżyny, może jeszcze się uda... Jak przestaję myśleć o walce Krzysztofa, to zajmuję się kolejnymi sprawami zawodowymi - załatwiam sparingpartnerów dla innych pięściarzy z naszej grupy, dobieram taktyki na kolejne występy, na kolejne gale. Niebawem w ringu stanie Dawid Kostecki, za niespełna miesiąc w Legionowie Damian Jonak skrzyżuje rękawice z zawodnikiem, jacy rzadko przyjeżdżają do Polski. Ciągle coś się dzieje, a teraz jest szczególnie gorący okres. Kiedy ostatnio był pan na urlopie? - Niedawno udało się wygospodarować trzy-cztery dni i udaliśmy się z żoną na krótki zagraniczny wypoczynek. Ale na taki dwutygodniowy urlop na razie się nie zanosi. Może w okolicach świąt Bożego Narodzenia. Teraz zresztą i tak nie byłoby jak jechać, bowiem syn chodzi do szkoły, jest uczniem piątej klasy podstawówki. Kto zdecydował o wyborze Jasona Robinsona dla Włodarczyka? - To była wspólna decyzja - moja i promotora Andrzeja Wasilewskiego. Jeśli zdarzają się rozbieżne opinie, do kogo należy decydujący głos? - Do Andrzeja, ale nigdy nie zdarzyło się abyśmy jakąś sprawę stawiali na ostrzu noża. Naprawdę świetnie się dogadujemy, nasza współpraca jest wręcz wzorowa. Wcześniej bywało tak, że nie zgadzaliśmy się na konkretnego rywala dla naszych zawodników. Bo musimy patrzeć na swoich pięściarzy pod kątem ich możliwości, stawianych wymagań, stylu boksowania przeciwnika. Dlatego kiedyś odmówiliśmy potyczki "Diablo" Włodarczyka z Cunninghamem. Uważaliśmy, że prezentuje styl, jaki nie będzie pasował Krzyśkowi. Później nie było wyboru, bo został wyznaczony przez federację. Tak samo narzucony w pierwszej konfrontacji był Zaveck dla Rafała. I Jackiewicz musiał z nim boksować pierwszy razy w Katowicach. Robinson miał długie przerwy spowodowane kontuzjami. Jak mogą one wpłynąć na jego postawę w ringu? - Nie możemy liczyć, że będzie nam łatwiej. Gdybym ja, jako trener, tak się nastawił, to musiałbym zająć się inną pracą. Nastawiam się na najlepszy występ w karierze Robinsona. Oczywiście, dużo zależy od tego, co robił w czasie przerw, czy leżał w łóżku i się leczył, czy jednak pojawiał się na sali treningowej, sparował. Bo umiejętności pozostają, ich się nie traci. Panamczyk Guillermo Jones pojawia się między linami raz na dwa lata, a wciąż jest mistrzem WBA wagi junior ciężkiej. Jakim pięściarzem jest Robinson? - Widać, że ambitnym, a twardy charakter wyniósł z kickboxingu. Jeśli dostaje ciężki cios, zaraz chce oddać, nie boi się podjąć walki. Taki zawodnik nam pasuje, a najlepiej byłoby gdyby podjął rywalizację w półdystansie, wówczas przewaga mańkuta znika. To byłaby sytuacja idealna, lecz nastawiamy się również, iż będzie atakował i klinczował, atakował i klinczował.