"Zapraszam wszystkich na walkę. Dziękuję, że wpadliście. Jestem gotowy do walki" - powiedział grzecznie i... usiadł spokojnie za stołem. Normalnie, taki niecodzienny brak promocyjnej "formy" Toney'a musiałby zaniepokoić promotorów, ale tym razem nikt nie miał wątpliwości o co chodzi - rewanżowa walka o tytuł mistrza świata wagi ciężkiej pomiędzy Toney'em i Samuelem Peterem (27-1, 22 KO) zapowiada się właśnie dlatego emocjonująco, że nikt nikogo nie obraża, a obaj bohaterowie pojedynku w Hard Rock Casino we florydzkim Hollywood po prostu chcą się bić. Przed pierwszą, przegraną przez Toney'a po kontrowersyjnej decyzji walką obu pięściarzy, Toney wyzywał Nigeryjczyka od "brutalnej małpy z minimalnymi umiejętnościami", ale kiedy przyszło do pojedynku, okazało się, to Toney - po raz kolejny w swojej karierze "ciężkiego" wszedł na ring z olbrzymią nadwagą. Przypominając karierę boksera nie można pominąć faktu, że "Lights Out" zaczynał karierę w 1988 roku ważąc zaledwie 160 funtów. Przy niespełna 182 centymetrach wzrostu trudno się więc dziwić, że piętnaście lat później, w ostatnich czterech walkach w najcięższej kategorii wagowej, wnosił na ring 70 funtów czegoś, co niekoniecznie można było nazwać mięśniami. Teraz Toney, uznawany przez wielu za najlepszego pięściarza wagi ciężkiej, który nie ma mistrzowskiego pasa, będzie miał okazję nie tylko zmazać dopingową wpadkę (odebrano mu tytuł WBC po wygranej z Johnem Ruizem), ale po ewentualnym zwycięstwie nad Nigeryjczykiem, wyjść na ring w walce o tytuł World Boxing Council przeciwko Olegowi Maskajewowi. "Kiedy 6 stycznia będę walczył przeciwko Peterowi zobaczycie takiego Toney'a, którego pamiętacie z czasów, kiedy dzielił i rządził w wadze średniej" - zapowiedział Toney. Ubrany w doskonale skrojoną marynarkę, skrywał swoje kilogramy, ale jego promotor przysięga, że od kilku miesięcy James nawet nie wstąpił do ulubionego sklepiku Jerry's Deli w Los Angeles. "Skończyły się cygara, litry coca-coli, kanapki z wołowiną, wszystkie ulubione przysmaki Jamesa. Zamiast tego wstaje o 5.30 rano, a po treningu je jajecznicę posypywaną płatkami owsianymi" - dodawał promotor Dan Goosen. Bez względu na wynik walki równie zadowolona minę jak na nowojorskiej konferencji prasowej będzie miał Don King. Kupując przed kilkoma dniami 50 procent udziałów w promotorskim przedsięwzięciu kiedyś swego największego rywala - Duva Boxing - King będzie miał swój udział w wypłacie obu bokserów. W wielu innych dyscyplinach taka sytuacja byłaby podejrzana, a w boksie nazywa się - przynajmniej z punktu widzenia Kinga - udanym biznesem. W końcu chodzi o człowieka, który zasłynął z powiedzonka, że "jeśli możesz policzyć swoje pieniądze to znaczy, że ich nie masz". Przemysław Garczarczyk