Artur Gac, Interia: Zwycięstwem czy porażką definitywnie pożegna się pan z ringiem? Tomasz Adamek, pięściarz wagi ciężkiej: - Po dobrym zwycięstwie, w dobrym stylu, zawsze przyjdzie pokusa powrotu na ring i dostania jakiejś dużej walki. Po to walczymy. Nie wchodzę do ringu tylko po to, aby zarobić trochę pieniędzy. Zawsze w głowie jest jakaś duża walka. Swoje w sporcie już osiągnąłem, czyli dwa tytuły mistrza świata, ale czuję niedosyt po trzeciej próbie zdobycia mistrzostwa świata w wadze ciężkiej. Dlatego postanowiłem dać sobie jeszcze jedną szansę. Ten dzień, 24 czerwca odpowie, czy kibice jeszcze zobaczą mnie w ringu, czy już nie. Ja już nie muszę wchodzić do ringu, ale chcę, bo czuję niedosyt. Oby ten dzień był dla mnie szczęśliwy i dobry. To znaczy, że tylko wygraną nad Australijczykiem przedłuży pan sobie karierę? - Tak, zwycięstwem, ale w dobrym stylu. Muszę mieć w ringu swoje atuty, tak jak je czuję na treningu, czyli szybkość, muszę widzieć ciosy i ich nie przyjmować. Wtedy znów przyjdzie pokusa walczenia o wyższe trofea z lepszymi pięściarzami, mówiąc o najwyższych celach. Ta walka odpowie mi na pytanie, gdzie obecnie jestem. Jeżeli wszystko będzie dobrze, to znów wejdę do ringu jesienią. A jeśli nie, to kibice już mnie nie zobaczą. Czyli zwycięstwo, ale odniesione w słabym stylu, też będzie oznaczało rozbrat z boksem? - Tak, bo to będzie wymęczone. To będzie oznaczało, że mam już więcej nie wchodzić do ringu. Tam nie wchodzi się po zabawę, to nie jest taniec, tylko ciężka walka, którą poprzedza dziewięć tygodni żmudnej pracy na treningach i hektolitry potu, wylewane przez cztery godziny dziennie. To nie jest takie proste, jak się wydaje, bo kibice przychodzą zobaczyć tylko walkę. Do tej pory nie chciał pan żegnać się z kibicami porażką, a każde kolejne zwycięstwo miało pana napędzać do dalszego boksowania. Pana podejście uległo dużej zmianie. - Na pewno nikt nie chce kończyć kariery porażką, jeszcze w dziwnych okolicznościach, bo sędzia powinien puścić walkę w Krakowie, ponieważ była już końcówka. Jednak nie wracajmy do tego. Właśnie dlatego, z dodatkową złością, powiedziałem sobie: wrócę! Wprawdzie nie wiedziałem kiedy, ale przyjechał Mateusz Borek (organizator gali - przyp. AG) i mówi do mnie: Adamek chodź, bo kibice chcą cię oglądać, byś znów walczył. Mateusz przebywał w Nowym Jorku, a ja w tym czasie odbyłem negocjacje z żoną, aż usłyszałem od niej: jedź. Dlatego jestem w Łomnicy. W tej sprawie ustalmy ostateczną wersję: to pan chciał wrócić na ring, czy nakłonił pana promotor gali Mateusz Borek? - Mateusz planował walkę i powiedział, żebym wrócił, bo Polska chce mnie zobaczyć w dobrym pojedynku. I tak rozmawialiśmy... Ja kocham to, co robię, całe życie zajmowałem się boksem, a do tego czułem niedosyt po ostatniej walce. Dlatego dałem się jeszcze namówić. Rozmawiał Artur Gac, Łomnica