Gdy tylko wybrzmiał pierwszy gong obaj pięściarze ruszyli zdecydowanie do przodu. Porter w swoim stylu szukał półdystansu i ciosów sierpowych, a Granados, tak jak zwykle, tę wojnę podjął. Dużo częściej trafiał "Showtime", ale od czasu do czasu pięściarz z meksykańskimi korzeniami lokował na twarzy oponenta swoje uderzenia. Wszystko to sprawiało, że kibice zostali uraczeni masą efektownych wymian, a widowisko było naprawdę przednie. Z biegiem rund przewaga Portera wzrastała, jednak każde jego potężne uderzenie Granados przyjmował bez mrugnięcia okiem, wszystko w dodatku kwitując wymownym uśmiechem. Nie ulegało jednak wątpliwości, że to były czempion IBF w wadze półśredniej wysoko prowadzi na punkty. I kiedy wydawało się, że "Showtime" pewnie zmierza do wygranej, w jedenastej rundzie nabawił się on kontuzji lewej dłoni. Od tamtej pory pięściarz z Ohio boksował na wstecznym, starając się wyłącznie dotrwać do gongu kończącego pojedynek. Granados rzucił wszystko na szalę i ruszył do zdecydowanego ataku, ale ostatecznie nie udało mu się złapać króliczka. Wszyscy trzej sędziowie punktowali jednomyślnie 117-111 na korzyść Portera, który dzięki temu zawiesił na swoich biodrach pas WBC Silver.