- Przed walką obaj mówili, że spróbują znokautować rywala. Spodziewałem się więc, że może nie być pełnego dystansu. Gdy rozpoczęła się pierwsza runda i zobaczyłem ich ataki, byłem już tego pewien - mówi arbiter, dodając, że szczególnie Filipińczyk był bardzo rozemocjonowany. - Przed każdą rundą Pacquiao szybko wychodził z narożnika. Musiałem go dosłownie hamować i wycofywać. "Pacman" był liczony w trzeciej rundzie, ale w piątej odpowiedział nokdaunem i przeprowadził kilka efektownych ataków, po których wydawało się, że jest na dobrej drodze do zastopowania przeciwnika. "Dinamita" przyjmował kolejne uderzenia i kończył to starcie z rozbitym nosem. - Po tej rundzie poszedłem skonsultować się z lekarzem, ponieważ widziałem, że stał w narożniku Marqueza. Nos Marqueza wyglądał na złamany. Lekarz powiedział jednak, że jest w porządku, więc opuściłem narożnik - wspomina Bayless. Pacquiao nadal atakował w szóstej rundzie, ale w końcu nadział się na prawą kontrę i po raz pierwszy od 1999 roku przegrał przed czasem. Mający za sobą dziesiątki wielkich walk w roli trzeciej osoby w ringu, Bayless nie ma wątpliwości, że był to jeden z najlepszych pojedynków, jakie sędziował. - Było mnóstwo akcji, kibice nie mogli narzekać na zakończenie, bo był to bardzo ekscytujący pojedynek. W rankingu walk, które sędziowałem ten pojedynek znalazłby się prawdopodobnie w pierwszej piątce, może nawet trójce - mówi.