O ogłoszonym przez Tomasza Adamka powrocie na ring rozmawiamy z Przemysławem Saletą, który miał okazję mierzyć się z "Góralem" i zszedł z ringu pokonany. Były pięściarz, a od lat uznany ekspert, który przebywa w Tajlandii, ocenia decyzję "Górala", spekuluje na temat możliwego rywala oraz powraca do bolesnej dla Adamka decyzji sędziego Leszka Jankowiaka, który przerwał jego w walkę z Moliną. Artur Gac: „Góral” Adamek potwierdził, że wraca na ring. Spodziewał się pan takiej decyzji czy jest pan zaskoczony? Przemysław Saleta: - I tak, i nie. W tym sensie tak, że rozumiem głód walki i niechęć zakończenia kariery przegraną, natomiast z drugiej strony… Szczerze mówiąc, na miejscu Tomka nie mierzyłbym w pierwszą „10” pięściarzy, a nawet w najlepszą „dwudziestkę” rywali, tylko po prostu nastawił się na pożegnanie, ładne zaboksowanie i wygranie w dobrym stylu. Każdy dobry „ciężki” przysporzyłby Adamkowi problemów? - Tak, z racji tego, że Tomek jest naturalnym półciężkim, a wśród kolosów jest tylko „małym ciężkim”. W związku z tym, nie ma takich atutów, jak choćby George Foreman, czyli potężnego uderzenia i warunków fizycznych, aby pozwolić sobie przegrywać na punkty, a później jednym ciosem odwrócić bieg wydarzeń i zdobyć mistrzostwo świata. Czyli widzi pan występ Adamka bardziej w formie benefisu niż rzucania rękawic zawodnikom z czołówki? - Dokładnie, wyobrażam sobie walkę w formule pożegnalnej, ale jednocześnie nie pokazowej. Uważam, że rywal nie powinien nieść ze sobą wielkiego zagrożenia. Jeśli Tomek nie nastawia się na zarobienie wielkich pieniędzy, skoro o przyszłość już jest spokojny, to górę powinien wziąć rozsądek. A kogo pan by widział w roli przeciwnika? - To wcale nie jest łatwe pytanie… Na pewno żadnego z rosłych pięściarzy i raczej nikogo z grona nazbyt szybkich. Słyszałem, że nie ma tematu rywala z Polski, ale Tomek na pewno dobrze wyglądałby na tle Alberta Sosnowskiego, który zaboksował lepiej w walce z Andrzejem Wawrzykiem niż się po nim spodziewałem. Zaangażowany w galę i przygotowania Adamka dziennikarz Polsatu Mateusz Borek jasno wyartykułował, że Tomasz nie da zarobić już żadnemu Polakowi. Podoba się panu takie postawienie sprawy? - Każdy ma własną wizję oraz politykę, zarówno Adamek, jak i Polsat. Zadecydują po pierwsze pieniądze, a po drugie to, na jaki wymiar sportowy walki Tomek się zdecyduje. Bo jeśli okaże się, że marzy o powrocie do czołówki wagi ciężkiej, to będzie musiał zmierzyć się z kimś dobrym. Przy czym nie uważam, by w jego przypadku to było konieczne. Nie wygłasza pan arbitralnych opinii. - Z prostej przyczyny. Nigdy nie powiem komukolwiek, że powinien definitywnie skończyć z boksem, bo sam mam z tym "problem". Doskonale rozumiem dylematy, ale trzeba umieć realnie spojrzeć i mierzyć siły na zamiary. Jeśli Tomek nie potrafi obiektywnie ocenić swoich możliwości, to dobrze by było, żeby był ktoś, kogo posłucha. Adamek sam przyznał, że jego najbliżsi są przeciwni powrotowi na ring, a zatem nasuwa się pytanie, na ile obiektywnie patrzą osoby z otoczenia Adamka, które nie odciągają go od chęci powrotu na ring? - Nie chciałbym oceniać konkretnych osób, które są wokół Tomka, ale powiedzmy słowo o jego trenerze Rogerze Bloodworthcie, z którym teraz ma nie współpracować. Jedna z moich uwag niestety jest taka, że Roger właściwie mówił Tomkowi to, co ten chciał usłyszeć, a nie to, co powinien. Warto mieć u boku kogoś obiektywnego i na tyle odważnego, żeby w oczy powiedział ci coś, co tobie jest niemiłe i czego sam nie potrafisz ocenić. Emocjonowałby się pan pojedynkiem Adamka z Krzysztofem "Diablo" Włodarczykiem? - Tak, to naprawdę byłaby bardzo ciekawa konfrontacja. Z tym że, mówiąc szczerze, to na pewno nie byłaby łatwa walka dla Tomka. Inna sprawa, czy rzeczywiście jest potrzeba, aby dawać szansę innemu Polakowi, żeby wybił się na Tomku. Czyli pan też podziela opinię, że Tomek nie powinien dać walki rodakowi? - Ja się trzymam tego, żeby ten pojedynek był występem pożegnalnym, a więc na pewno nie z totalnym leszczem, ale z kimś, co do kogo da się założyć, że Tomek raczej wygra. Chodzi o zminimalizowanie ryzyka do maksimum. W każdym razie starcie "Górala" z "Diablo" byłoby gwarantem emocji? - Ciężko powiedzieć, bo nie wiemy, czego teraz spodziewać się po Tomku. Po "Diablo" chyba też. Musiałby postawić na odważniejszy boks, a nie schować się za podwójną gardą i polować na mocny cios. - Dla Krzysztofa to byłaby ogromna szansa, więc myślę, że byłby maksymalnie zmotywowany. Do tego "Diablo" naprawdę ma czym uderzyć i podejrzewam, że nastawiłby się na wygraną przed czasem, bo nie wyobrażam sobie, żeby był w stanie Tomka wypunktować. Bodziec dla "Diablo" byłby ogromny, poprzez okazję do zarobienia wielkich pieniędzy, a także otworzenia sobie nowych możliwości w perspektywie kolejnych walk. W rozmowie z dziennikarzem Przemkiem Garczarczykiem Adamek znów wrócił do decyzji sędziego Leszka Jankowiaka w jego walce z Erikiem Moliną. "Góral" postawę arbitra nazwał "świństwem" i wprost dał do zrozumienia, że gdyby werdykt był inny, to teraz on stanąłby w szranki z mistrzem świata Anthonym Joshuą. - To właśnie miałem na myśli, mówiąc wcześniej, że czasami Tomkowi brak obiektywizmu. Nawet niespecjalnie chcę to komentować... A walka z Joshuą? Moim zadaniem to średni pomysł, zresztą Molina też nie bardzo się nadaje. Oceniając jego postawę w walce z Adamkiem, to dla mnie Molina, poza prawą ręką, nie ma żadnego atutu. Przykładowo nie ma obron. Miałem wrażenie, że odchylał się na tylnej nodze, zamykał oczy i całkowicie gubił się przy kombinacjach Tomka. Z kolei Joshua składa kombinacje równie szybko, a do tego znacznie mocniej. Sądzę, że Amerykanin szybko zderzy się z wielkim problemem. Adamek w starciu z Joshuą mógłby stracić tyle zdrowia, co w pojedynku z Witalijem Kliczką? - No tak, dlatego taka walka byłaby kompletnie bez sensu. W każdym razie na pewno nie zgadzam się z oceną, że sędzia Leszek Jankowiak przerwał walkę Tomka z Moliną przedwcześnie. A już zwłaszcza że popełnił błąd. OK, może mógłby dopuścić do jej kontynuowania, a Tomek dotrwałby do ostatniego gongu na stojąco i może by wygrał, tylko nie wiemy, jaki byłby finisz oraz ile zdrowia zabrałby mu Molina. Nadrzędnym zadaniem sędziego jest chronienie zdrowia, a nie kalkulowanie, czy będący w opałach pięściarz prowadzi na punkty i jak ta decyzja wpłynie na nastroje. Zresztą przypominam sobie, że w momencie przerwania pojedynku Tomek niespecjalnie miał o to pretensje. Wręcz sprawiał wrażenie sportowca, który ze zrozumieniem przyjął decyzję arbitra. - Ale później nasłuchał się opinii innych i teraz przekazuje je dalej. Powiem jeszcze inaczej: o ile możemy dyskutować, czy sędzia mógł puścić ten pojedynek, czy go przerwać, to już na pewno miał uzasadnione podstawy, aby podjąć taką decyzję, dlatego nie może być mowy o żadnym błędzie. Poza walką wieczoru, z udziałem Adamka, na przyszłorocznej gali "Polsat Boxing Night" możliwe jest starcie Mariusza Wacha z Andrzejem Wawrzykiem. Komu dawałby pan więcej szans? - Faworytem na pewno byłby Wach, choć ani jeden, ani drugi się nie rozwija. Natomiast sądzę, że górę wzięłyby warunki fizyczne Mariusza. Wawrzyk ma więcej mankamentów? - Andrzej przede wszystkim nie ma charakteru i łatwo go przestraszyć. O ile do Sosnowskiego wyszedł rozluźniony, a i tak sparaliżowało go po zainkasowaniu jednego ciosu, to do Wacha wyszedłby dużo bardziej spięty. Ponadto sądzę, że od momentu, gdy Wach trafiłby go prawą ręką, skupiałby się już tylko na obronie. Chyba, że "Wiking" uruchomi ręce dopiero w ostatniej rundzie. - (śmiech) Szczerze mówiąc, to ani po jednym, ani po drugim do końca nie wiadomo, czego się spodziewać. Rozmawiał: Artur Gac