Interia: Godziny pozostały do sobotniej walki Izu Ugonoha z Dominikiem Breazeale’em, która polskiemu pięściarzowi może otworzyć na oścież drzwi do czołówki wagi ciężkiej. Typy są różne, przykładowo firmy bukmacherskie najpierw większe szanse dawały Amerykaninowi, a teraz zaczęły upatrywać coraz większego faworyta w urodzonym w Szczecinie Ugonohu. A pan jak uważa? Przemysław Saleta: - Mam stałe spojrzenie na sprawę, co w dużej mierze wynika z tego, że nie widzę, jak obaj prezentują się obecnie na treningach. Wiem, że dla Izu na pewno będzie to duży skok, jeśli chodzi o klasę przeciwnika. Co do tego nie mam wątpliwości. Jednocześnie mam bardzo dobre zdanie o Izu, odnośnie jego techniki oraz inteligencji w ringu. Ostatnie lata, gdy trenował w Nowej Zelandii, a także w Las Vegas, dużo zmieniły w jego boksie. Polak ma czym uderzyć i sądzę, że w tym zestawieniu okaże się zawodnikiem, który mimo gorszych warunków fizycznych, będzie bardziej wszechstronny i błyskotliwy. Jeśli będzie boksował tak, jak potrafi, to powinien wygrać. Kluczem do zwycięstwa Izu będzie podwójny lewy prosty i dołożona prawa ręka, czy prędzej rozbudowane kombinacje, zróżnicowane na ciosy góra-dół? - Myślę, że kluczem będzie dobra obrona i nienaganna praca nóg, a ponadto ciosy na dół. To będzie najważniejsze do tego, żeby przełamać Amerykanina. Mówimy bardziej o aktywnej obronie, a nie zbieraniu ciosów na gardę? - Chodzi o to, żeby Izu się ruszał, co wynika choćby z warunków fizycznych. Dzisiaj, w epoce dwumetrowych pięściarzy, Izu nie jest największym zawodnikiem. Natomiast jest szybki, dynamiczny, ma czym uderzyć i dużo potrafi. Wszystko to musi w maksymalnym stopniu wykorzystać. Wszyscy zastanawiają się, jak Izu zachowa się, gdy zainkasuje bardzo mocny cios. Pan jest w stanie rozwiać te wątpliwości? - Nigdy nie widziałem takiej sytuacji, ale też niespecjalnie byłoby gdzie to dostrzec, bo w walkach z dotychczasowymi rywalami nie dawał się mocno trafić. Jednak nie sądzę, żeby był łatwy do trafienia więcej niż jednym ciosem naraz. Jest w panu obawa, że jeden, mocny cios Breazeale’a mógłby podziałać na Polaka paraliżująco? - Mówiąc zupełnie szczerze, dopóki ktoś nie oberwie, tego nie wiemy. Tak naprawdę nawet Izu tego nie wie, bo znamy się na tyle, na ile nas sprawdzono. Również dlatego ta walka jest taka ciekawa, bo dla jednego i drugiego pięściarza to kluczowy pojedynek dla ich karier. Przy obu jest kilka pytań, przy czym ciężko wyciągać zbyt daleko idące wnioski z jedynej porażki Breazeale’a z mistrzem świata Anthonym Joshuą. Dlatego wynik jest sprawą otwartą, a szanse oceniam pół na pół. Oglądał pan walkę Breazeale’a z Amirem Mansourem w styczniu 2016 roku, w której szala zwycięstwa początkowo przechylała się na stronę Mansoura? - Widziałem ten pojedynek. Breazeale leżał i przegrywał, ale Mansour przegryzł sobie język (założono mu 36 szwów - przyp. red.) i nie wyszedł do szóstej rundy. To było wymowne tym bardziej, że o ile Mansour jest zawodnikiem bardzo silnym i twardym, to już nie jest mistrzem techniki, który potrafiłby Bóg wie co w ringu. Mimo to, w tamtym starciu, Breazeale odniósł dość szczęśliwą wygraną. Jaki przewiduje pan scenariusz na zakończenie sobotniego pojedynku? - Sercem jestem za Izu, ale powtórzę, że szanse oceniam pół na pół. Natomiast nie sądzę, by ten pojedynek zakończył się bardzo szybko. Myślę, że w połowie walki wszystko się wyjaśni, w takim sensie, że jeden z tych pięściarzy po prostu osiągnie przewagę. Nie przewiduję, by miała to być wyrównana walka do końca. Sądzę, że jeśli któryś z nich złapie wiatr w żagle, to będzie potrafił to wykorzystać. Izu uważa, co stwierdził w rozmowie z Interią, że dysponuje naprawdę dewastującym ciosem na korpus i uważa, że pod tym względem w niczym nie ustępuje mistrzom świata Deontayowi Wilderowi, ani Joshui. Zdaniem pana ma rację, czy przeszarżował? - To się okaże, ale z wyższym przeciwnikiem uderzenia na korpus mają naprawdę duże znaczenie. Mam nadzieję, że Izu ma rację i nie myli się w swoich odczuciach. Oby tak było. Jak dużo Izu przegra, jeżeli walka z Breazeale’em zakończy się jego porażką? - W dużym stopniu zależy to od tego, jaka to będzie przegrana, bo nie każda porażka "pali" zawodnika. Jednak, mówiąc ogólnie, z pretendenta z aspiracjami stałby się solidnym przeciwnikiem. I na dłuższy czas wypadłby z obiegu, jeśli chodzi o czołówkę? - Izu pod wieloma względami przypomina mi, jeśli chodzi o technikę i warunki fizyczne, Steve’a Cunninghama, ale jest trochę silniejszą wersją. Jeśliby przegrał, to będzie miał podobne miejsce w boksie zawodowym. I zostanie testerem, do przetestowania kolejnych, potencjalnych pretendentów do pasa? - Lepszym niż średnim, ale nie z czołówki. W dalszym ciągu trochę enigmatyczna jest sprawa tego, dlaczego tak naprawdę nie doszło do walki Breazeale’a z Arturem Szpilką. Według moich informacji argument o bilansie walk, jakoby na przeszkodzie stanęła porażka w ostatnich walkach obu zawodników, jest tylko pretekstem. Wydaje się, że górę wzięły kwestie finansowe. - Mnie też się tak wydaje. Myślę, że z Arturem może być taki problem, że trochę za bardzo się ceni. Mówię to w takim sensie, że w boksie pieniądze są różne, bywają bardzo duże, ale są też średnie, a nawet bardzo małe. Dużo zależy od tego, jaka była twoja ostatnia walka i gdzie jest twoje miejsce. W wadze ciężkiej, generalnie rzecz biorąc, pieniądze są większe, ale ponieważ na jednej imprezie jest kilka takich walk, w związku z czym gala robi się nie najtańsza i, być może, wymagania finansowe Artura okazały się zbyt duże. A Izu jest pięściarzem z "czystym" rekordem... - ...i na pewno tańszym. Przy czym do końca nigdy nie będziemy wiedzieć, dlaczego Artur wypadł z tej gali, bo nie sądzę, żeby ktoś mu to powiedział. Wydaje mi się, że dotarłem do niezłego źródła. - Tak jak powiedziałem, szczerze mówiąc też w ten sposób myślałem, że chodzi o kwestie finansowe. Artur powinien trochę zejść na ziemię, bo naprawdę nie każda walka jest za setki tysięcy dolarów. "Szpila" co prawda twierdzi, że jego gaża była dogadana. Istotnie, tak mogło być, ale w momencie, gdy na horyzoncie pojawił się dużo tańszy Ugonoh o nieskalanym rekordzie, po prostu dokonano podmiany. - Bardzo możliwe, że tak właśnie było. Okay, Artur mógł mieć dogadaną gażę, ale promotor niekoniecznie miał "dopięte" wszystkie wpływy. Po prostu można dogadać się z zawodnikami, a później rzeczywistość jest taka, że wpływ pieniędzy z telewizji oraz innych źródeł jest mniejszy i trzeba ciąć koszty. Gala bokserska jest biznesem, więc musi mieć sens ekonomiczny. W kontekście Szpilki pojawiły się dwie koncepcje walk, obie z rodakami. Jedna z Adamem Kownackim w Nowym Jorku, która sprzedałaby się pewnie całkiem przyzwoicie. - Jest to pojedynek, który z chęcią bym obejrzał. Myślę, że Kownacki mógłby sprawić Szpilce sporo problemów. To mało popularna opinia. W jaki sposób? - Adam jest chłopakiem trochę niedocenianym, przede wszystkim z racji tego, że nie ma takiego PR, jaki towarzyszy Arturowi Szpilce przy okazji walk w Polsce i Stanach Zjednoczonych. Natomiast jest to zawodnik silny, ma bardzo szybkie ręce i właściwie, co bardzo mi imponuje, realizuje każde kolejne zadanie, które jest przed nim wyznaczone. Nie chciałbym powiedzieć, że z łatwością, ale bardzo poprawnie wykonuje swoją robotę. Tak, to na pewno byłaby ciekawa walka. Wraca temat też niedokończonej historii z 2013 roku, czyli ostrego starcia Szpilki z Krzysztofem Zimnochem podczas konferencji prasowej, przed pana walką z Andrzejem Gołotą. To pojedynek wciąż z potencjałem? - Poczekajmy na sobotnią walkę Zimnocha z Mikiem Mollo, bo dla mnie Polak nie jest faworytem starcia rewanżowego. Jeśli Zimnoch nie przegra z Mollo, to może jest w tym sens, ale pod warunkiem, że byłaby to gala z cyklu Polsat Boxing Night. No chyba, żeby Andrzej Wasilewski zrobiłby wydarzenie w formacie pay-per-view. Tak naprawdę największe emocje byłyby wówczas, gdyby Zimnoch nie przegrał już pierwszej walki z Amerykaninem. Dzisiaj, mówiąc szczerze, nie bardzo to widzę. No chyba, że Krzysztof rozprawiłby się z Mollo w jakiś widowiskowy sposób i pokazał, że zrobił gigantyczny postęp. Po prostu, patrząc ze sportowego punktu widzenia, w walce ze Szpilką Zimnoch nie miałby żadnych szans. Być może to zmieni się po sobocie. Udzieliłyby się panu emocje? - Mam wrażenie, że całe zainteresowanie i nadzieje, związane z Zimnochem, trochę "siadły". Być może to tylko moje odczucia. "Szpila" na pewno budzi emocje, nawet mimo przegranej z Deontayem Wilderem. Pytanie jest takie, czy Artur sprzeda PPV bez względu na to, z kim zawalczy. Rozmawiał Artur Gac