INTERIA.PL: Z tej strony pana nie znaliśmy. Skąd pomysł na napisanie książki o Jerzym Kuleju? Marcin Najman: - Dwa lata przed śmiercią Jerzy Kulej zasugerował mi, żebym zaczął rejestrować nasze treningi. Bał się, że jak go zabraknie nikt nie będzie pamiętał o akcjach "Papy" Stamma. Posłuchałem mistrza i nagrałem każdy kolejny trening i jego cenne wskazówki. Pomyślałem wtedy, że warto spisać nasze wspomnienia, pokazać jakim człowiekiem jest Jerzy Kulej. Jak zareagował na ten pomysł? - Powiedziałem Jurkowi o swoim planie podczas naszej ostatniej podróży po Polsce. Jechaliśmy do Gubina na niespełna tydzień przed tym feralnym benefisem Daniela Olbrychskiego, gdzie miał atak serca. Pomysł mu się spodobał. Powiedział tylko, że chce przeczytać całość jak skończę, to poprawi błędy. Nie doczekał tego momentu. Kiedy poznał pan Jerzego Kuleja? - Jakąś dekadę temu. Przegrałem trzy pierwsze zawodowe walki, chciałem jeszcze raz spróbować. Galę, na której miałem wystąpić relacjonowała jedna z częstochowskich rozgłośni. Ktoś dał mi wizytówkę Jerzego Kuleja, zasugerował, żebym się z nim skontaktował i zaprosił do komentowania walk w radiu. Na wizytówce był numer stacjonarny, więc długo nie mogłem się dodzwonić. W końcu odebrał. Porozmawialiśmy, zapytałem czy skomentuje walkę, a on się zgodził. Bez żadnego problemu ówczesny poseł przystał na taką propozycję? - Tak, chciał tylko się wcześniej spotkać na treningu i mnie poznać. Duże znaczenie miało też to, że jesteśmy z jednego miasta, widać chciał pomóc innemu częstochowianinowi. Przyjechał z sejmu do Saleta Fight Club w Warszawie, gdzie wtedy trenowałem. Po pierwszym treningu zdecydował się mi pomóc, przy nim wygrałem swoją pierwszą zawodową walkę, a łącznie kiedy ze mną pracował przez cztery lata - wygrałem dwanaście razy z rzędu. Zaprzyjaźnił się pan z mistrzem. Kiedy to nastąpiło? - Po roku Jurek zaprosił mnie na swoje 65 urodziny. Impreza była dla najbliższych przyjaciół, to było dla mnie wielkie wyróżnienie. Oczywiście talentem nigdy nie dorastałem mu do pięt, ale sporo nas łączyło. Nigdy nie czułem różnicy wieku między nami. Na jakim etapie są prace nad książką? - Skończyłem przed paroma dniami. Spisanie wspomnień zajęło mi cztery miesiące, czyli dwa razy dłużej niż pierwotnie zakładałem. Nie mnie oceniać, jak zostanie odebrana, ale z jednej rzeczy jestem bardzo zadowolony. Wiele osób "pisze" książki jedynie nagrywając swoje wspomnienia, a całą pracę wykonuje za nich ktoś inny. Ja każde słowo napisałem sam. Pewnie to nie będzie proza na miarę Henryka Sienkiewicza, ale mam satysfakcję. Kiedy premiera? - Tuż przed drugą rocznicą śmierci mistrza, w czerwcu (Jerzy Kulej zmarł 13 lipca - przyp. red). To dobry moment, żeby wspomnieć o tak wielkiej postaci polskiego sportu. To nie będzie klasyczna biografia sportowa, tylko mój obraz Jerzego Kuleja. Miałem okazję go bliżej poznać. Wiem, że wielu jego kibiców takiej możliwości nie miało. Chcę opowiedzieć jakim był życzliwym człowiekiem, jakie miał poczucie humoru i jak bardzo kochał życie. Rozmawiał: Dariusz Jaroń