Manny Pacquiao, zdaniem wielu ekspertów, miał łatwo poradzić sobie z Jeffem Hornem, tymczasem Filipińczyk nie dość, że cierpiał w ringu katusze, to po dwunastu emocjonujących rundach przegrał na kartach punktowych trójki sędziów. - Dziękuję wszystkim, którzy byli wokół mnie i są współautorami tego sukcesu. Spełniły się moje marzenia, ale wierzyłem, że mogę tego dokonać. Walka z Pacquiao była trudna, kilka razy przyjąłem mocne ciosy, ale dziękuję Manny’emu, że zdecydował się ze mną walczyć. Bardzo chętnie stoczę z nim rewanż, może nawet tutaj, w Brisbane - powiedział szczęśliwy Horn, wspominając o żonie, z którą spodziewają się dziecka. Klasę zachował także ustępujący mistrz. - Nie mam pretensji, Horn zasłużył na to. W dziewiątej rundzie byłem w stanie go skończyć, ale rywal przetrwał. Wiele nauczyłem się z tej walki. Zamierzam skorzystać z klauzuli rewanżu - zapowiedział Filipińczyk, przy okazji dodając, że po przyjeździe do Australii dopadło go przeziębienie. Na stadionie w Brisbane zasiadło niemal pięćdziesiąt tysięcy ludzi, toteż atmosferę mieliśmy naprawdę gorącą. Faworyt gospodarzy rozpoczął bardzo agresywnie, spychając swoimi atakami niejednokrotnie "Pacmana" do głębokiej defensywy i już pierwsze starcie należało zapisać na jego konto. O dziwo, w kolejnych rundach, Australijczyk ani na chwilę nie zwalniał tempa - nadal to on był stroną atakującą, a Manny przez długi czas nie potrafił złapać dystansu i znaleźć właściwego rytmu walki. W szóstej rundzie obaj panowie przypadkowo zderzyli się głowami, przez co u Filipińczyka pojawiło się rozcięcie. Horn do końca tego starcia ciągle już przeważał i wydaje się nawet, że na kilkadziesiąt sekund przed gongiem jednym z ciosów "podłączył" swojego rywala. W kolejnym starciu znowu to samo - kolejne zderzenie głowami i kolejne rozcięcia u Pacquiao, którego twarz zaczęła przypominać z każdą chwilą krwawą maskę. Horn narzucił w ringu swoje warunki, ciągle atakował i wyraźnie wyczuł okazję na wygraną przed czasem. W rundach ósmej i dziewiątej Pacquiao wrócił jednak do gry z podwójną siłą. Manny kilka razy celnie trafił rywala i tym razem to reprezentant gospodarzy był w tarapatach, o mało nie przegrywając tej walki przed czasem. Kiedy się jednak wydawało, że za moment obrońca tytułu zakończy robotę, to Australijczyk jakimś cudem przetrwał kryzys i w ostatnich starciach ponownie rzucił się do szalonego ataku. Do końca obaj pięściarze raczyli kibiców doskonałymi wymianami lecz wydawało się, że istotnie to Australijczyk nieco bardziej zasłużył na wygraną. Sędziowie byli tego samego zdania. Punktowali 117-111, 115-113, 115-113 na korzyść reprezentanta gospodarzy, który tym samym został nowym mistrzem świata federacji WBO w wadze półśredniej.