- Jennings to liczące się nazwisko, facet z jajami. Każdy wychodzi do ringu ze swoimi założeniami taktycznymi, lecz gdy wszystko się zaczyna na poważnie, trzeba się potem zaadaptować do panujących warunków. Zauważyłem u niego tendencję pochylania się do przodu, więc po trzeciej rundzie powiedziałem trenerowi, że pobiję się z nim z bliska, a ciosy podbródkowe zrobią swoje. I tak się stało - tłumaczy Kubańczyk. - Byłem zdziwiony, że Jennings powstał po tym nokdaunie. Wiedziałem jednak, że nie jest jeszcze w pełni gotowy do kontynuowania walki. Chciałem go znokautować, a teraz chcę wyczyścić całą kategorię - dodał tymczasowy mistrz świata federacji WBA. Kubańczyk zdradził, że w dniach poprzedzających walkę zmagał się z bardzo dokuczliwymi objawami grypy. - Przez cały tydzień wymiotowałem. Miałem gorączkę. Ale kontynuowałem treningi. Nie było mowy, abym się wycofał z walki, nigdy bym tego nie zrobił - stwierdził "King Kong" po efektownym zwycięstwie, wciąż pokasłując. Po Kubańczyku trudno było dostrzec, że był chory. 36-latek od początku przeważał i w siódmej rundzie najpierw posłał rywala na deski, a potem zmusił sędziego do przerwania nierównego pojedynku.