Zwycięstwo Wiaczesława Głazkowa nie podlegało dyskusji. Nie zgadzam się z punktacją 117:110, bo aż takiej dominacji w ringu nie widziałem, ale Ukrainiec szybkim i zadziwiająco skutecznym lewym prostym pewnie wypunktował w Sands Casino Resort w Bethlehem Tomasza Adamka. Polak ambitnie i ryzykownie ruszył do przodu w ostatnich rundach. Wiedział, że ratuje go tylko nokaut, ale specjalistą od rzucania rywali na deski w wadze ciężkiej nigdy nie był. Tuż po walce, stojąc w ringu z obitą twarzą i poważnie zapuchniętym prawym okiem, "Góral" nie szukał wymówek. "Przegrałem, przepraszam kibiców. Szansy na walkę o pas już nie mam, to o co się mam bić?" - podkreślił w rozmowie z Mateuszem Borkiem z Polsatu Sport. Zaimponował mi. Nie opowiadał bajek o rewanżu i kolejnej wspinaczce na szczyt w wieku 37 lat. Porażkę przyjął na klatę, jak mężczyzna. Jak mężczyzna i prawdziwy mistrz odniósł się także do swojej przyszłości. Na gorąco nie chciał składać deklaracji, ale dobrze wie, że z Władimirem Kliczką nigdy w ringu się nie spotka. O mistrzostwo świata walczyć już nie będzie, więc po co ma zostać w biznesie? Czas zwolnić miejsce młodszym. Tomasz Adamek od dawna w boksie już nic nie musiał, tylko mógł osiągnąć. Wymarzył sobie ostatnie podejście do tronu wagi ciężkiej. Nie wyszło. "Góral" skończy karierę, stoczy pożegnalną walkę, albo będzie bił się jeszcze kilka razy dla pieniędzy. Jego sprawa. Symboliczny byłby jeszcze jeden pojedynek, bo właśnie jednej wygranej brakuje "Góralowi" do jubileuszowego 50. zwycięstwa na zawodowym ringu. Ale to tylko liczba. Nic w karierze Tomasza Adamka już nie zmieni. Najgorsza byłaby powtórka z Andrzeja Gołoty. Miliony wstawały dla niego na dźwięk budzika w środku nocy i gnały przed telewizory. Niestety, od kilku lat nie potrafi powiedzieć "pas" i pożegnać się z boksem. Jak Roy Jones Junior. Ten to już istny kabaret odstawia. Jednym ze smutniejszych obrazków był pojedynek "Endrju" właśnie z Tomaszem Adamkiem. Pokonując Andrzeja Gołotę, będącego cieniem pięściarza sprzed lat, "Góral" z hukiem zadebiutował w wadze ciężkiej. Niesmak po tej jednostronnej walce pozostał i podzielił fanów bokserów. W dobrym momencie karierę zakończył Dariusz Michalczewski. Stracił pas (WBO), nie zdobył kolejnego (WBA World) i po dwóch porażkach z rzędu zawiesił rękawice na kołku. Kibiców zostawił z niedosytem, to dobrze, zawsze lepiej mieć występów sportowca "za mało", niż "za dużo". Z morza komentarzy, jakie zalało nas po gali w Bethlehem wyłaniają się dwa skrajne obozy. Pierwszy to grupa wyznawców Tomasza Adamka, zapatrzonych w niego jak w święty obrazek hagiografów jego kariery. W drugiej są celebrujący porażkę boksera krytycy jego talentu i stylu życia (bo religijny, bo się dorobił, bo prosty chłop, etc.). Czekali na takiego Wiaczesława Głazkowa, żeby wreszcie napisać z niekrytą satysfakcją: "Adamek się skończył". Bliżej mi do tej pierwszej grupy, chociaż nie uważam Tomasza Adamka za pięściarza bez skazy, a i jego kariera mogła być mądrzej prowadzona. Czekam chociażby aż ktoś mnie oświeci i wyjaśni, czego takiego nauczył go Roger Bloodworth. Andrzej Gołota przez lata dostarczał nam emocji, Tomasz Adamek równie ekscytującą osobowością nigdy nie był, ale dawał kibicom coś, o czym marzył "Endrju" - ważne zwycięstwa i pasy w wadze półciężkiej i cruiser, wielkie batalie z Paulem Briggsem, Thomasem Ulrichem czy Chrisem Arreolą. Wszyscy za nim zatęsknimy. Hejterzy też. Autor: Dariusz Jaroń