- Boks wypełnia niemalże całe moje życie, jednak poważnie myślę też o tym, co będę robił po zakończeniu kariery - powiedział Janik, który na zawodowym ringu stoczył dotychczas 21 walk, zwyciężając 20 razy, w tym 11-krotnie przed czasem. W ostatnich dwóch pojedynkach w Łodzi i Krynicy-Zdroju, najpierw ciężko znokautował w czwartej rundzie Włocha Michele de Meo, a następnie pokonał w ośmiorundowym pojedynku wysoko na punkty Węgra Gabora Halasza. Te sukcesy sprawiły, że zbliżył się do czołowej "10" rankingu WBC. - Chcę zdobyć mistrzowski pas poważnej federacji, a nie mało znaczący pasek i będę konsekwentnie dążył do tego celu. Ciągle widzę u siebie pięściarskie braki, dlatego ciężko pracuję na treningach nad ich wyeliminowaniem. M.in. chciałbym doprowadzić do perfekcji zadawanie ciosów ze skrętem tułowia, całą długością ramienia, co wzmacnia siłę i skuteczność uderzeń - zwierzył się Janik. Jako tzw. profi, przegrał tylko raz, z Mateuszem Masternakiem, obecnie młodzieżowym mistrzem świata WBC. - Byłem zbyt pewny siebie, zlekceważyłem rywala i zaniedbałem obronę; zabrakło mi też koncentracji. Porażka nauczyła mnie pokory i wyciągnąłem z niej właściwe wnioski, ale i dodatkowo mnie zmotywowała przed kolejnymi walkami - zaznaczył. Zanim Janik przeszedł na zawodowstwo, zarabiał pięściami na życie w Niemczech. Jak wspomniał, sporym powodzeniem cieszą się tam wesołe miasteczka. Jedną z atrakcji są tzw. boxbudy, w których prawdziwi pięściarze toczą pojedynki z chętnymi do stawienia im czoła. - Postanowiłem spróbować tego sposobu zarobkowania, gdyż boksowanie w kraju nie przysparzało mi prawie żadnych profitów, a żyć z czegoś trzeba. Stawałem więc m.in. w Dortmundzie i Duesseldorfie, do walki w tym specyficznym ringu, a właściwie w klatce, z różnymi rywalami - powiedział Janik. Przyznał, że często byli to "nagrzani" alkoholem nieobliczalni i zwykli zabijacy, chcący zaimponować kolegom. Zazwyczaj nie przestrzegali żadnych reguł boksowania i np. uderzali głową. - Ale tacy desperaci mogli zarobić do 300 euro - podkreślił. - Mnie płaciło kierownictwo wesołych miasteczek, ale nie były to wielkie pieniądze - zaznaczył. - Pomagały mi jednak jakoś przeżyć. Walczyłem z takimi osobnikami dwa razy po jednej minucie, nawet do dziesięciu razy w ciągu wieczoru. Nie zdarzyło mi się przegrać, ale bywało, że za takie pojedynki płaciłem kontuzjami. Jak wspomniał, polski związek nie patrzył życzliwie na jego wypady do Niemiec, czego konsekwencją było pomijanie go przy powoływaniu do kadry. Ale też przyznał, że jedną z korzyści było wzmocnienie się psychiczne. - Trudno było bowiem przewidzieć, czym skończą się te wariackie walki w wesołych miasteczkach i stres był moim stałym towarzyszem - zwierzył się Janik, który zakończył już studia na trzecim i ostatnim roku Kolegium Karkonoskiego w Jeleniej Górze. Podczas ostatniego weekendu obronił pracę licencjacką pt. "Rozwój polskiego boksu zawodowego". Studia magisterskie ma zamiar kontynuować w Warszawie. Kiedy tylko znajduje czas, odwiedza rodzinną stolicę Karkonoszy, pomaga bratu, Rafałowi, w szkoleniu pięściarskiej młodzieży. - W jego grupie boksuje kilku utalentowanych chłopców, z których być może w przyszłości będzie pociecha - dodał. Łukasz Janik zaczął boksować w wieku 15 lat w MKS Jelenia Góra. Jego pierwszym trenerem był Zenon Kaczor. Walczył m.in. w prowadzonym przez niego zespole AKS Strzegom. W 2006 r. zdobył mistrzostwo Polski w wadze ciężkiej i został uznany najlepszym zawodnikiem turnieju. W tym samym roku wywalczył wicemistrzostwo Unii Europejskiej. Jako amator stoczył 120 walk, z których blisko 100 wygrał. W grudniu 2006 r. podpisał pierwszy kontrakt zawodowy z niemiecką grupą Wilfrieda Sauerlanda. Dwa lata później zawarł umowę z polską grupą KnockOut Promotions, w której trenuje go Fiodor Łapin.