35-letni Gołowkin, który debiutował w Las Vegas, i 27-letni Alvarez, stworzyli świetne widowisko przed 22 358 kibicami. Kazach pierwszy raz w karierze schodził z ringu nie jako zwycięzca. Początkowo "Canelo" się cofnął, ale gdy w połowie pierwszej rundy Gołowkin przestrzelił obszernym prawym sierpem, natychmiast doskoczył i strzelił lewym hakiem pod prawy łokieć, szukając wątroby przeciwnika. W drugiej rundzie Alvarez sam nieoczekiwanie szukał półdystansu, wykorzystując swoją przewagę szybkości. Podirytowany nieco mistrz na starcie trzeciego starcia ruszył ostrzej do przodu, rozpoczynając każdą akcję lewym prostym. Przez dwie minuty to on dominował, jednak w końcówce Alvarez kilka razy poszukał korpusu i trafił mocnym lewym podbródkiem. Podobny scenariusz miała czwarta odsłona. Gołowkin wywierał pressing, nie wypuszczał rywala z lin przez dłuższy moment, ale nie dawał sobie zrobić krzywdy, zaś przed przerwą trafił lewym sierpowym. Znakomite było starcie numer pięć. W połowie Kazach w końcu zaskoczył pretendenta obszernym, bitym z całego ciała prawym na szczękę, ale "Canelo" przyjął to bez zmrużenia oka i tylko pokiwał głową na znak, że nic sobie z tego nie zrobił. Na punkty jednak przegrał ten odcinek 9:10. W szóstej rundzie czempion podkręcił tempo, nie odpuszczał na moment i ciągle atakował. Alvarez zdecydowaną większość jego akcji przepuszczał, lecz presja Gołowkina sprawiała, że chyba wygrał drugą rundę z rzędu. W siódmym starciu napór Gołowkina nie słabł. "Canelo" imponował refleksem i opanowaniem, ponieważ niektóre mordercze sierpy mistrza przepuszczał o centymetry, jednak był za mało aktywny w swoich kontrach. Bił hakami na korpus, lecz oddał inicjatywę Kazachowi. Dopiero w ósmej rundzie Alvarez ruszył do przodu, polując przede wszystkim podbródkami i uderzeniami w korpus. A że Gołowkin nie jest tak dobry w obronie jak ataku, to otrzymał kilka soczystych bomb. Między innymi idealnie namierzony prawy podbródkowy przy linach. Fantastyczna była runda dziewiąta. "Canelo"ruszył szalonym szturmem na przełamanie. Gołowkin chronił tułów, przyjął wyzwanie i kibice dostali to, na co czekali i co mieli obiecane - wojnę! Inni zawodnicy padaliby po takich bombach jak prądem rażeni, oni zaś wymieniali ciosy niczym na sparingu w dużych rękawicach. Publika szalała, a najgorsze zadanie mieli sędziowie punktowi. No bo jak tu wskazać lepszego w takiej rundzie jak ta dziewiąta? Niewdzięczne zadanie... Trzęsienie ziemi w rundzie dziesiątej. Alvarez zranił w wymianie Gołowkina, który aż "zatańczył" po prawym na czoło. Meksykanin ruszył dobić ofiarę, ale Kazach w myśl zasady, że najlepszą obroną jest atak, podjął rękawicę. Mało tego, strasznie gonił za przeciwnikiem i w końcówce tej odsłony to on już wyraźnie dominował. Jedenaste starcie jak cały pojedynek - wojna na wyniszczenie. Trudno wyróżnić jakąś akcję, bo celnych ciosów było wiele. Chyba najmocniejszym był lewy sierp zadany przez Gołowkina. Przed ostatnią rundą Charles Barkley - były gwiazdor NBA, na stojąco oklaskiwał tych dwóch wojowników. Pierwsza minuta to popis Alvareza, który składał swoje ciosy w serie 4-5 uderzeń. Ale Gołowkin szedł jak czołg na przełamanie. Do ostatniej sekund, do ostatniego gongu, potężne bomby pruły powietrze. Gdy wybrzmiała ostatnia syrena, obaj podnieśli ręce na znak zwycięstwa. Ale tu wygrał przede wszystkim boks! 118:110 Canelo, 115:113 GGG i... 114:114 - remis! Musi być rewanż!