- To walka z gatunku tych, po których obaj bokserzy długo dochodzą do zdrowia - komentował w TVP Przemysław Saleta, czyli spec, co się zowie! Bo faktycznie, to była wspaniała walka. Żadnej obrony, tylko atak. Na zniszczenie rywala - tak wyglądała taktyka Andrzeja. We wspaniałej dziewiątej rundzie Polak zadał tyle ciosów Mollowi, że ten po gongu nie wiedział gdzie się znajduje! Do narożnika musiał go zaprowadzić dopiero sekundant! Ale im dłużej trwała ta walka tym gorzej wyglądało lewe oko Gołoty. Najpierw napęczniało jak pękająca od gorąca śliwka, a po ósmej części walki zamknęło się całkiem. Po 10 rundzie lekarz zawodów oglądał Polaka i dopuścił do kontynuowania pojedynku. W ostatnich minutach Mollo starał się tylko wytrwać. I robił to wszelkimi sposobami. Rękoma niczym boa dusiciel oplatał ręce Polaka, krępując jego ruchy. Jak wyglądali obaj po walce? Gołota rześki, lekko tylko zdyszany. Gdyby nie opuchnięte oko, bez śladów morderczego mordobicia. Mollo był potworni zmęczony i chyba nawet oszołomiony. Po końcowym gongu brodą opadł na liny. Miał dość bosku! A załatwił go tak obchodzący wczoraj 40-urodziny Polak! Sędziowie jednogłośnie uznali wyższość Andrzeja! Mollo to nie kelner. Jak dotąd w 19 walkach przegrał tylko jedną. W okrzykniętym walką wieczoru pojedynku Roy Jones Jr pokonał zdecydowanie Portorykańczyka Feliksa Trinidada. To starcie w porównaniu z walką Gołoty z Mollem wyglądało niczym sparing. Andrzej Gołota - Mike Mollo 116-110, 116-111, 118-109