Karier Andrzeja Gołoty i Przemysława Salety nie ma sensu nikomu przypominać. W ostatnich dniach dziesiątki artykułów skutecznie wyczerpały temat. O poziomie sobotniego pojedynku też nie ma co dyskutować. Nikt nie wie, w jakiej formie są 45-letni bohaterowie Polsat Boxing Night i czego, pod względem sportowym, możemy się po nich spodziewać. Ktoś powie, że ten pojedynek nie ma żadnego sensu, że to jedynie ostatnie sportowe tchnienie starszych gości, którzy powinni dawno temu zawiesić rękawice na kołku i najbliższy weekend spędzić na rybach w jakimś cieplejszym zakątku świata, a nie narażać się na pośmiewisko na oczach tłumu. Ot, jedna z wielu prób wyłudzenia pieniędzy od telewidzów w modnym w ostatnim czasie w Polsce systemie pay-per-view, odpowiednio podsycana od tygodni przez media. Odłóżmy jednak na bok kwestie finansowe (chociaż, jak się dobrze zastanowić, PPV może mieć korzystny wpływ na nasze życie towarzyskie - wystarczy skrzyknąć się w parę osób, zrobić zrzutę po kilka złotych na transmisję, resztę przeznaczyć na...oranżadę i impreza gotowa), nie oczekujmy też nokautu na miarę Tysona, defensywy Mayweathera, ani finezji Alego. Popatrzmy, drodzy Internauci, na Gołotę i Saletę jak na zwykłych śmiertelników. Zostawmy zgryźliwe, krzywdzące komentarze, od których zupełnie niepotrzebnie kipią fora internetowe. Spójrzmy na dwóch dojrzałych facetów, którzy jeszcze raz postanowili zagryźć zęby, wręcz katować - mając na uwadze zaawansowany, jak na zawodowy sport, wiek - swoje organizmy, odizolować się na jakiś czas od codziennego życia, rodziny i przyjaciół, żeby ostatni (?) raz powiedzieć "sprawdzam" i zobaczyć, czy jeszcze mogą. Pewnie przesadzam, ale dostrzegam coś heroicznego i romantycznego w ich postawie. Bo natury nie da się oszukać. Bernard Hopkins, George Foreman to nieliczne przypadki szczęśliwców, którym ta sztuka się udała. Inna legenda wojująca z metryką, czyli Roy Jones Junior, przegrywa w tej nierównej walce z kretesem. Jak będzie z Gołotą i Saletą? Tego nie sposób przewidzieć. Faworyta swojego mam, ale to nie ma znaczenia. Chciałbym zobaczyć niezły pojedynek dwóch pięściarzy znajdujących się w optymalnej formie. Niech zwycięży godność i szacunek, na jaki obydwaj zasługują, bo odegrali kluczową rolę w rozwoju boksu zawodowego w Polsce. Jedno, co mogę Wam obiecać przed tą walką, to emocje. Pamiętam czasy, kiedy spora część Polski zarywała noce i ślęczała przed telewizorami obserwując ringowe bitwy Gołoty, mimo że częściej były to upadki niż wzloty naszego rodaka. Saleta podobnych emocji nigdy nie dostarczał. Ale trudno nie dostrzec jego osiągnięć w sportach walki. Łukasz Furman z Bokser.org zaryzykował nawet stwierdzenie, że Saleta to najbardziej niedoceniany polski pięściarz. Trudno nie przyznać mu racji. Tym bardziej, kiedy szersza publiczność pamięta go jedynie z dwóch uwłaczających sportowi "walk" z Marcinem Najmanem. Gdybym złowił dzisiaj upartą złotą rybkę, która nie sprezentowałaby mi nowego, przestronnego mieszkania, tłustego konta w szwajcarskim banku i auta młodszego od mojej córki, tylko ograniczyła pole manewru do Polsat Boxing Night, to życzyłbym sobie emocji takich, jakie wzbudzał "Endrju" walcząc z Bowe’em, Lewisem czy Ruizem, zaciętej i wyrównanej batalii i tego, żeby po jej zakończeniu obydwaj aktorzy wieczornego pojedynku jednym głosem powiedzieli "pas, dziękujemy". Właśnie w tym doszukuję się celu tej walki. Niech to będzie godne pożegnanie gwiazd polskiego boksu. Bo snucie tu i ówdzie planów o rewanżu Gołoty z Adamkiem, albo o skoku na czołówkę wagi ciężkiej po ewentualnym zwycięstwie nad Saletą już nawet nie śmieszy. Tylko przeraża. Autor: Dariusz Jaroń Andrzej Gołota - Przemysław Saleta: INTERIA.PL zaprasza na relację na żywo!