2 sierpnia 38-letni Dawid Kostecki, odsiadujący wyrok za kierowanie zorganizowaną grupą przestępczą, został znaleziony martwy w celi Aresztu Śledczego w Warszawie - Białołęce. Były pięściarz, swego czasu czołowy zawodnik w naszym kraju, karę 5 lat i 100 dni pozbawienia wolności odsiadywał w Rzeszowie, jednak do stolicy został przewieziony w związku z inną sprawą, w której miał być świadkiem, zawnioskowanym przez prokuraturę. "Cygan" miał zeznawać w sprawie oskarżonego o rozbój Tomasza G., który przebywał w tym samym areszcie. W oficjalną wersję śmierci, przez samobójstwo, ustaloną przez biegłych z Zakładu Medycyny Sądowej Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego w Warszawie, a utrzymywaną przez Prokuraturę Krajową, od początku nie wierzy rodzina denata. A jej pełnomocnicy, adwokaci Roman Giertych i Jacek Dubois systematycznie ujawniają zupełnie przeciwstawne ustalenia, które mają dowodzić na upozorowane samobójstwo. "Po ponownej analizie dostępnych materiałów, oględzinach ciała zmarłego oraz konsultacji z lekarzami uważamy, że ślady ujawnione na ciele zmarłego Dawida Kosteckiego mogły powstać podczas walki, a zatem wskazują na udział osób trzecich w zdarzeniu. (...) W związku z powyższym konieczne jest powtórne wykonanie badania sekcyjnego w celu wyjaśnienia tych niejasności przez niezależny zespół ekspertów" - peroruje mec. Giertych we wpisie, opublikowanym na swoim oficjalnym koncie na Facebooku. Tymczasem dziennikarze "Gazety Wyborczej" informują, że z więzienia skontaktował się z nimi dobry znajomy zmarłego, Maciej M. Ten sam, który miał zeznawać z Kosteckim podczas rozprawy przed warszawskim sądem. A dwa tygodnie po śmierci "Cygana", także M. miał próbować targnąć się na swoje życie w więzieniu w Rzeszowie. Wówczas trafił na oddział zamknięty szpitala psychiatrycznego w Krakowie, który już opuścił. Zanim to jednak nastąpiło, właśnie z tego miejsca zaalarmował dziennikarzy. "W wiadomości, którą Maciej M. przesłał ze szpitala, podawał, że Kostecki nie popełnił samobójstwa, lecz zginął, bo miał dużą wiedzę o kulisach tzw. afery podkarpackiej. To głośna sprawa przestępczych relacji pomiędzy policją a właścicielami rzeszowskich domów publicznych. Wśród ich klientów byli znani politycy, których nagrywano w sytuacjach intymnych" - czytamy w tekście na portalu wyborcza.pl. Nowym miejscem pobytu M. ma być szpital przy zakładzie karnym nr 2 w Łodzi. To już właśnie z centralnej Polski, jak pisze "Wyborcza", osadzony miał przesłać redakcji wiadomość, w której twierdzi, iż próbuje mu się udowodnić, że jest niepoczytalny. Ale to nie wszystko. "Twierdzi, że znalazł w swojej celi pod umywalką gwoździe i boi się, że zostanie oskarżony o to, że sam przemycił je do celi, żeby zrobić sobie krzywdę. Żeby udowodnić, że nie ma takiego zamiaru, miał pokazać je do kamery w celi i odłożyć na miejsce. Mężczyzna twierdzi, że w jego celi nie działa prąd. Mówi, że się boi i odmówił przyjmowania leków". Dziennikarze gazety zwrócili się do służby więziennej w Łodzi o stan M. i oczekują na odpowiedź. Zatelefonować do "Wyborczej" Maciej M. miał w sobotnie popołudnie. "W zakładzie karnym w Rzeszowie wychowawca powiedział mi ‘lepiej, żebyś pierd*** się na linę’" - stwierdził i miał jasno zakomunikować, że grożono mu śmiercią. Dodał, że dysponuje informacjami, które mogą obciążyć czołowych polityków w naszym kraju, znajdujących się u władzy, podając konkretne nazwiska. W sprawie zgonu Kosteckiego prokuratura od początku stoi na swoim stanowisku. W poniedziałek podała, że opinia biegłych, przeprowadzających sekcję ciała wskazuje na to, że mikrourazy na szyi zmarłego miały charakter wyłącznie powierzchowny. Jak podkreślono, z ich opinii jednoznacznie wynika, że do zgonu "Cygana" doszło w wyniku ucisku pętli na szyi. Art