INTERIA.PL: Ostatnio o polskim boksie głośno, ale to nie z powodu wyczynów na ringu, tylko ambicji politycznych Tomasza Adamka. Jak panu się podoba kandydat pięściarz-europoseł? Dariusz Michalczewski: - Nie wiem, czy Polska potrzebuje, aby ktoś taki, niemający zupełnie doświadczenia, reprezentował nasz kraj w Parlamencie Europejskim. Kiepsko to widzę. Tomek miał niezłą karierę jako sportowiec. Kandydowanie przekreśli jego wyniki sportowe. Z drugiej strony jak się dostanie, to będzie zarabiał 100 tysięcy złotych miesięcznie przez pięć lat. Jako sportowiec nie miałby szans na taką kasę. Adamek miał problemy z prawem. Niedawno był zatrzymany przez amerykańską policję za prowadzenie samochodu pod wpływem alkoholu. Nie przekreśla go to jako przyszłego polityka? - Nie pytajcie mnie oto. Nie jestem politykiem, nigdy nim nie zostanę, więc nie chcę być wyrocznią i oceniać, kto powinien kandydować, a kto nie. Politycy to też ludzie, lubią zabawić się. Pili, piją i będą pić dalej, ale na pewno nie powinno się jeździć po pijaku. Jak na razie Adamek zasłynął z bardzo radykalnych poglądów m.in. na temat związków partnerskich. - To jego sprawa. Jestem osobą bardzo tolerancyjną. Mam dużo kolegów homoseksualistów. Nie zaglądam im pod kołdrę, nie obchodzi mnie, co robią w nocy. Dopóki mnie to nie dotyczy, nie mam z tym problemu. Ja kocham tylko kobiety! Adamek mimo wszystko nie zamierza kończyć kariery bokserskiej. Jeśli uda mu się wejść do Europarlamentu, da radę połączyć obowiązki europosła i pięściarza? - Nie można robić dwóch rzeczy na raz. Albo polityka, albo sport. Dla mnie to już były pięściarz. Myślę, że się określił. Jak on chce to połączyć? Rano być na posiedzeniu Parlamentu Europejskiego, a wieczorem zasuwać na siłowni? Przecież tak się nie da. Jak podoba się panu moda, aby to celebryci i byli sportowcy szli do polityki. W nadchodzących wyborach oprócz Adamka zobaczymy też m.in. Bogdana Wentę czy Macieja Żurawskiego. - Klasa polityczna nie stoi u nas na zbyt wysokim poziomie, choć jest kilku polityków, których lubię i cenię, nazwisk nie będę podawał. Jednak jak się przyglądam temu z boku to większość rządzących zabiera chleb kabareciarzom. Mnie też parokrotnie proponowano kandydowanie do różnych instytucji, ale nie mam ku temu kwalifikacji. To nie moje miejsce. Mam swoje zajęcia. Udziela się pan charytatywnie. - To jest właśnie moja polityka. Nie prowadzę żadnej fundacji, ale jestem fundatorem stypendiów, sprzętu czy obozów sportowych dla dzieci. Pomoc młodym ludziom jest bardzo potrzebna. To co ja robię, to tylko kropla w morzu. Chcę być przykładem dla innych, którzy nie wiedzą jak dzielić się swoim sukcesem. Panu też nie było łatwo na początku kariery - Dostałem wtedy pomoc, choć o żadnych stypendiach pod koniec lat 80. w ogóle się nie mówiło. Gdy miałem 15 czy 16 lat, mój trener przekazywał mi część pieniędzy, które sam zarabiał. Dzięki temu mogłem poświęcić się swojej pasji. Musiał pan też dokonać ciężkich wyborów. W 1988 roku nie wrócił pan do Polski z zawodów Inter Cup w RFN i został dożywotnio zdyskwalifikowany przez Polski Związek Bokserski. - Byłem młody, nie wahałem się ani chwili. Po prostu dałem nogę, chciałem podbijać świat. Szczerze mówiąc to było jedyne wyjście. Gdybym wtedy nie zdecydował się na ucieczkę, to dzisiaj byśmy nie rozmawiali. Dostałem tam porządnie w kość. W Niemczech trzeba zasuwać, żeby w ogóle ktoś na ciebie spojrzał. Na początku byłem dla nich kimś zupełnie obcym, nie mogłem liczyć na czyjąś pomoc. Swój pobyt zaczynałem od pracy na budowie i w sklepie warzywnym. Nie miałem gdzie trenować, nikt się mną nie zainteresował. Przełomem był dopiero moment, kiedy w 1989 roku Niemcy przygotowywali się do mistrzostw świata. Jeden z kolegów, który wcześniej uciekł, wziął nas jako sparingpartnerów. Razem z Darkiem Kosedowskim zaprezentowaliśmy się bardzo dobrze i tak to wszystko powoli ruszyło. W boksie zawodowym przez lata walczył pan pod niemiecką flagą. Mazurka Dąbrowskiego przed pana pojedynkiem po raz pierwszy usłyszeliśmy dopiero w 2002 roku. - Zrobiłem to dla mojej wychowawczyni z podstawówki Teresy Baranowskiej, woźnego, sąsiadów i rodziny. Na każdym kroku słyszeli, że jestem zdrajcą polskiego narodu, a ja po prostu nie miałem wyjścia, żeby w inny sposób zrealizować swoje marzenia. Dobiegła końca pana kariera, z ringu już zeszli albo zaraz zejdą Andrzej Gołota i Adamek. Kiedy pojawią się następcy? - Słabo to wygląda, bo nie szkolimy młodych. Nie ma narybku, więc ciężko, aby pojawiali się nowi pięściarze. Artur Szpilka? On nie ma pokory. Nigdy nie będzie mistrzem świata. Moimi nadziejami są Damian Jonak i Mateusz Masternak. Pana nie ciągnie, żeby jeszcze wrócić na ring? Na pewno nie brakowałoby chętnych, żeby zobaczyć pana jak nie w boksie to może w MMA. - Zakończyłem swoją karierę w 2005 roku i tego się trzymajmy. Raz miałem propozycję powrotu, ale ją odrzuciłem. W MMA też mnie nie zobaczycie, jestem już starszym facetem. Mam 46 lat. Swoje zrobiłem. Boksowałem 25 lat. 23 razy broniłem tytuł w trzech federacjach i dwóch kategoriach wagowych. Wystarczy. Teraz niech bawią się inni. Ja czuję się spełniony. Rozmawiał: Krzysztof Oliwa