Do wydarzeń z udziałem Dettingera doszło 5 stycznia, co zostało utrwalone na filmiku, który prędko przedostał się do mediów społecznościowych. Na nagraniu widać, jak postawny mężczyzna wyprowadza zamaszyste ciosy w kierunku broniącego się tarczą policjanta, który nie odpowiadał na agresję. Mimo to kilka ciosów doszło na osłoniętą kaskiem głowę stróża prawa. O sprawie od razu zrobiło się bardzo głośno, a Francuz szybko został zidentyfikowany. Nie czekając na ruch wymiaru sprawiedliwości, dwa dni po tym incydencie Dettinger sam zgłosił się na policję. Francuz, który na demonstracji pojawił się razem z żoną i przyjacielem, próbował tłumaczyć swoje zachowanie tym, że został potraktowany gazem. Dlatego pojawił się u niego wybuch agresji. W tej sprawie opublikował nawet specjalny filmik, który zamieścił na Facebooku, akcentując w nim, że jest Francuzem, kocha swój kraj oraz ojczyznę. Wczoraj, w późnych godzinach wieczornych, były dwukrotny mistrz Francji w kategorii półciężkiej usłyszał wyrok. Sąd skazał ekspięściarza na karę 30 miesięcy pozbawienia wolności, z tym że 18 miesięcy kary zostało zawieszone. W praktyce oznacza to, że Dettinger odsiedzi w areszcie dwanaście miesięcy, ale w tak zwanej "półwolności". Precyzyjnie rzecz ujmując, w ciągu dnia będzie normalnie chodził do pracy i funkcjonował w społeczeństwie, a w więzieniu będzie spędzał noce. Dodatkowo przez pół roku ma zakaz opuszczania Paryża. To i tak stosunkowo łagodny wymiar kary, bo 37-latkowi groziło nawet siedem lat pozbawienia wolności. To dlatego obecna w sądzie rodzina oraz przedstawiciele "żółtych kamizelek" z radością przyjęli wyrok. "Wstydzę się tego, co zrobiłem. Popełniłem błąd i będę musiał się z tym zmagać do końca życia" - powiedział po usłyszeniu wyroku skruszony były sportowiec. Protesty obywateli w żółtych kamizelkach rozpoczęły się we Francji w połowie listopada od demonstracji przeciwko podatkom paliwowym. Następnie przerodziły się w bunt przeciwko polityce prezydenta Emmanuela Macrona. AG