Popularny "Master" zawiesił karierę zawodowca i w wieku 32 lat wrócił do boksu olimpijskiego, aby spełnić swoje wielkie marzenie: zakwalifikować się na przyszłoroczne igrzyska olimpijskie w Tokio i powalczyć o najcenniejszy medal. Pierwsza próba wywalczenia biletu do Japonii na przełomie lutego i marca w Londynie. Artur Gac, Interia: Co słychać u świeżo upieczonego mistrza Polski? Mateusz Masternak: - Aktualnie przebywam na obozie w Wałczu. Szykujemy się na mecz z Rosją, który odbędzie się 20 grudnia w Gliwicach, wobec czego trenuję na pełnych obrotach. Trwa kontynuacja tej pracy, którą wykonywał pan do mistrzostw Polski, czy doszło do zmian obciążeń, rytmu treningowego lub położenia akcentów na inne elementy? - Gdy trenowałem w domu, to ja dyktowałem sobie warunki treningowe. Natomiast tutaj jestem podporządkowany trenerowi kadry i pracuję z całą grupą, metodami szkoleniowca. Trudno się panu odnaleźć w nowym reżimie treningowym po latach narzucania samemu sobie rygoru? - Powiem szczerze, że wbrew pozorom jest to dużo łatwiejsze, gdy ktoś za ciebie myśli. Wcześniej musiałem sam planować każdą jednostkę treningową, co i kiedy robić, żeby to miało większy sens. Natomiast teraz jest gotowizna, więc nie mam żadnego problemu ani z aklimatyzacją, ani podporządkowaniem się reżimowi. Tak naprawdę chciałbym, żeby wcześniej też tak było. Jestem zawodnikiem, więc fajnie, bym skupiał się tylko i wyłącznie na treningu, a nie myślał, co powinienem zrobić i jak to właściwie wykonać. Od razu, pod względem całego zaplecza i strony finansowej, wskoczył pan w mocno komfortową sytuację? W tej chwili o nic nie musi się pan troszczyć? Na wszystkie potrzeby są fundusze ze strony Polskiego Związku Bokserskiego? - Cały czas te kwestie dogrywamy z prezesem Grzegorzem Nowaczkiem. Wszystko jest tak, jak się umawialiśmy, więc oby tak dalej. Mówi pan, że jeszcze dogrywacie, czyli do optimum trochę brakuje? - Nie w tym sensie. Po prostu mało jest czasu, żeby z prezesem usiąść i wszystko ustalić od A do Z. Zatem do pełnego komfortu, by mieć zapewnione wszystko to, na czym panu zależy, wciąż trzeba coś z prezesem doprecyzować? - Ważny jest szereg różnych rzeczy, gdy będziemy planować obozy, przy czym najważniejszym elementem są sparingpartnerzy. Chciałbym mieć zawodników lewo i prawostronnych, z różnymi stylami, bo w boksie olimpijskim jest trochę inaczej. Tu przyjeżdża się na turniej i z przebiegu rywalizacji wynika, z kim za chwilę będzie się boksowało. Na miejscu nie ma czasu na analizę walk i szykowanie się pod konkretnego rywala, jak w boksie zawodowym. Na turnieje kwalifikacyjne pewnie przyjedzie z trzydziestu zawodników i nie sposób przygotować się na każdego z osobna. Dlatego trzeba trenować bardzo wszechstronnie, na bieżąco rozwijając różne warianty taktyczne. Jak rozumiem, chodzi panu nie tyle o dostęp do zawodników krajowych, ile mieć możliwość sparowania z prezentującymi wysoki poziom zagranicznymi pięściarzami? - Zdecydowanie tak. Teraz w Wałczu jest bardzo fajnie, bo są zawodnicy z Rosji, w tym dwóch w mojej wadze, więc mam z nimi mieszane sparingi. Ci pięściarze charakteryzują się bardzo dobrym wyczuciem dystansu i dobrą pracą nóg, więc naprawdę super móc z nimi trenować, a później powalczyć w ramach meczu z Rosją. Oby więcej takich zgrupowań i takich współćwiczących. Skoro Wałcz, to może Krzysztof Głowacki aktualnie przebywa w swoich stronach... - Krzysiek teraz mi nie odpowiada, bo ja jestem amatorem, więc potrzebuję intensywnej pracy, a nie ślamazarnego zawodowca (śmiech). Dobrze, że zwraca pan na to uwagę, bo też trzeba sobie otwarcie powiedzieć, że w boksie olimpijskim nie może być miejsca dla ślamazarnego "Mastera". Trzeba wchodzić w walkę od początku na wysokich obrotach. - Pełna zgoda. Tutaj mamy sprint, a w boksie zawodowym jest maraton, dlatego należy się przestawić, od razu mobilizować do bardzo intensywnego boksu i mocnego wysiłku. Z treningu na trening jest lepiej, czuję się dobrze i niektórzy amatorzy już nie mogą wytrzymać mojego tempa, a nie odwrotnie. Wszystko idzie w dobrą stronę. Tak z ręką na sercu, czy miał pan już moment kryzysu, gdy pomyślał: kurczę, na co mi to było?! - (chwila ciszy) Na razie o tym nie myślę. Jasno określiłem sobie cel i do tego dążę. Może nie tak, że usiadłem sobie i pomyślałem, ale... Powiem tak: w boksie zawodowym od iluś lat człowiek jest przyzwyczajony, że po walce jest okres roztrenowania i trochę psychicznego lenistwa, wtedy nie trzeba myśleć o boksie i kolejnych walkach. A tutaj, przyjechałem do domu w piątek, po mistrzostwach Polski, w sobotę i niedzielę miałem luz, a już w poniedziałek dowiedziałem się, że za kilka dni mam pojawić się na obozie. Mówię sobie: Boże, przecież ja po walce nieraz przez miesiąc nie dotykałem rękawic, a tutaj... Co za zmiany przyszły mi na stare lata? (śmiech). Jednak do wszystkiego, co teraz robię, nastawiam się bardzo optymistycznie. Jestem dobrej myśli, a wiadomo, że wiara góry przenosi. Trzeba wierzyć w swoje doświadczenie i umiejętności. I z tą myślą idę w bój.