Zaczęło się dla Polaka całkiem nieźle. Maciej Sulęcki aktywnie wszedł w pojedynek, sporo używał lewej ręki i raz nawet znakomicie udało mu się uderzyć Jacobsa prawym kontrującym. Od początku widać jednak było, że obaj darzą się sporym szacunkiem i żaden z nich nie zamierzał podejmować już w pierwszych minutach pojedynku wielkiego ryzyka. W końcówce drugiego starcia Maciek znowu jednak piękne skontrował i prawdopodobnie dwie pierwsze rundy sędziowie zapisali na jego konto. Znakomita była trzecia odsłona tego spektaklu. Najpierw Amerykanin trafił mocnym prawym sierpowym z doskoku, ale Polak nie zamierzał odstępować ani na krok i podjął wymianę, co zelektryzowało zebraną w Barclays Centre publiczność. Kilka udanych akcji jednak wyraźnie rozochociło "Miracle Mana", który w czwartej i piątej rundzie znacznie podkręcił tempo, co zapewne nie umknęło uwadze sędziów. "Kurczę blade, nie będę klął... Nie ma bitki, masz szansę go wykończyć!" - krzyczał przed ósmą rundą w narożniku trener Andrzej Gmitruk. I rzeczywiście, Sulęckiemu chwilami brakowało chłodnej głowy, co Jacobs bezwzględnie wykorzystywał. Pojedynek cały czas był toczony w wysokim tempie, choć wydaje się, że pięściarzem aktywniejszym był "Striczu". Choć mocniej zdecydowanie uderzał Amerykanin. O sile ciosu Amerykanina boleśnie przekonał się Polak w ostatnim starciu. "Miracle Man" wystrzelił wyprzedzającym prawym, który posłał naszego pięściarza na deski. Sulęcki pokazał jednak charakter. Wstał i podjął wymianę, dzięki czemu do ostatnich minut wszyscy oglądali to starcie w ogromnym napięciu. Po dwunastu rundach sędziowie opowiedzieli się jednogłośnie (116-111, 117-110, 115-112), choć raczej nieco zbyt wysoko za pięściarzem z Nowego Jorku. Tak czy owak dla Polaka wielkie brawa, bo na pewno dzięki temu występowi wkrótce dostanie kolejne ciekawe propozycje.