Artur Gac, Interia: Gdy przyglądam się wydarzeniom wokół naszego boksu zawodowego, a dokładnie antagonizmom po powstaniu nowej jednostki do nadzorowania gal boksu zawodowego w Polsce, czyli na linii Polska Unia Boksu - Polski Wydział Boksu Zawodowego, to włos jeży się na głowie. Krzysztof Kraśnicki, Polski Wydział Boksu Zawodowego: - Tyle tylko, że to wszystko dzieje się poza mną. Ja w tym nie uczestniczę. Nie mam na to wpływu, a przede wszystkim nie mam wpływu na ten nieszczęsny boxrec. Dlaczego nie ma pan wpływu? Nie jest pan w stanie wywalczyć dla siebie lub osoby, związanej z PWBZ, prawa do bycia edytorem w boxrecu? - Już próbowaliśmy tego na różne sposoby. A nawet prosiliśmy edytorów z innych krajów, aby dokonali wpisów sankcjonowanych przez nas gal. I gdy próbują je wpisać, to otrzymują odpowiedź, że mają zakaz. To jest o tyle dziwne, że czasem edytorzy z innych krajów dokonują takich wpisów i nic nie stoi na przeszkodzie. Nie chce tego robić pan Leszek Jankowiak, choć on sam twierdzi, że nie może, co w ogóle jest wierutną bzdurą. On od wielu lat ma dobre relacje z szefową boxreca, panią Mariną Sheppard. To z jego strony jest złośliwość. Po prostu. Precyzując, kto dokładnie, pana zdaniem, nałożył ten zakaz? - Tego nikt nie powie. Wszystko to, co teraz ma miejsce, jest kuriozalne. - Przede wszystkim niezrozumiałe. Imprezy przez nas nadzorowane są transmitowane przez poważne, ogólnopolskie telewizje: TVP Sport, Polsat, wszystko zatem odbywa się przy otwartej kurtynie. Zdaję sobie jednak sprawę, że u podstaw było przeciwstawienie się próbom wpisywania imprez, które w ogóle nie miały miejsca. Czyli mówiąc wprost próbom oszustwa? - Tak jest. Dla poprawienia bilansu walk swojego zawodnika nieraz ktoś dopuszczał się takiej praktyki. Panowie promotorzy umawiali się na taki proceder i sztucznie budowali zawodnikom rekordy. Tyle tylko, że tego typu oszustwa można udowodnić i sprawa jest bezsporna. Natomiast nie ma żadnych podstaw, by ignorować walki i całe gale, które są pokazywane w telewizji i nie wpisywać ich do boxreca. I uważa pan, że Polskiej Unii Boksu chodzi o pozycję monopolisty w Polsce? - Odpowiem w ten sposób: wszystko to, co pan Jankowiak opowiada, że on nie ma prawa wpisywać naszych gal, jest totalną bzdurą. Nie ma czegoś takiego, aby miał on taki zakaz. Prawda jest taka, że każde pismo, które wychodzi z Polski do pani Sheppard, ostatecznie trafia do pana Jankowiaka. Naprawdę tak jest? - Oczywiście, to jest rzecz do udowodnienia. Z tego, co pan mówi, sędzia Jankowiak ma pozycję hegemona. - Zdecydowanie tak jest. Z racji tego, że od kilkunastu lat jest edytorem. Sprawdzał się w tej profesji, bo robił to i pewnie nadal robi, trzeba to przyznać, solidnie. Nawet podczas gal w Polsce, na których Leszka nie było, sędzia główny miał obowiązek natychmiast wysyłać mu informacje i Leszek gdziekolwiek by nie był, te informacje nanosił na boxrec. Dlatego podkreślam, że gdy działa, to robi to profesjonalnie. A jeżeli teraz, będąc w innej jednostce, postępuje tak, żeby zablokować nam obecność na boxrecu, to jest to szantaż. Na zasadzie: jeśli nie będziecie działać razem z PBU, to was nie będzie. Po prostu. Albo z nami, albo wcale. Z tego, co słyszałem, rozwój wydarzeń jeszcze bardziej mógł pan sobie skomplikować, podobno wysyłając do pani Sheppard, czy generalnie do boxreca, przedsądowe wezwanie. To prawda? - Ja wiem, czy można to nazwać przedsądowym wezwaniem? Nie użyliśmy nawet takiego sformułowania. Po prostu zwróciliśmy się o zaprzestanie działań na naszą szkodę. Bo tak to wygląda, że pani Sheppard wraz ze swoją firmą, która jest monopolistą na tym rynku, uniemożliwia nam działalność. Sprawa jest rzeczywiście bardzo delikatna, a pani Sheppard powołuje się na to, że teraz czeka na sprawę sądową. A sprawy sądowej może w ogóle nie być, bo my chcemy współpracować, a nie procesować się. Więc właśnie, teraz szefowa boxreca w związku z tym poczynionym krokiem czeka, aż zostanie złożona sprawa w sądzie w Londynie i ruszy proces. I dopóki ten proces się nie zakończy, żadnych działań w najbliższym czasie być może nie podejmie. - Dokładnie tak, jak pan mówi. Dlatego w tej chwili wyjaśniamy tę kwestię. Zwracamy się do niej, aby zaprzestała obecnych działań. Mam wrażenie, słuchając relacji z obu stron, że wy wszyscy - mówiąc kolokwialnie - musieliście ostro się pożreć. - Nie proszę pana, nie pożarliśmy się. Po prostu było tak, że Leszek współtworzył nową organizację i jego celem było przejęcie obsługiwania gal. Nie tylko imprez pana Andrzeja Wasilewskiego, który był jakby ojcem chrzestnym tego nowego tworu, tylko przejąć wszystkich. Faktem jest, że proponował mi przejście do PBU. No właśnie. Dlaczego pan odmówił? - Bo mam świadomość, na czym to polega. Miałbym przejść po to, żeby za chwilę mi podziękować. Ewentualnie stworzyć taką atmosferę, żebym ja sam odszedł. A może panu nie jest to na rękę, bo jak twierdzi druga strona, sporo straciłby pan finansowo. - Stratny to ja w tej chwili jestem, bo w ogóle nigdzie nie jeżdżę. Taki argument jest nieprawdziwy. Proszę mi wierzyć. Mam już trochę lat i wiem, że jeśli ktoś w opozycji do mnie stwarza coś innego, to nie po to, żebym ja tam był. Jestem o tym przekonany, że chciano by się mnie pozbyć z PBU. W dalszym ciągu w boxrecu nie ma śladu po gali z 17 lipca grupy Babilon Promotion, którą nadzorował Polski Wydział Boksu Zawodowego. - I właśnie informację w sprawie wpisania tej gali próbowałem wysyłać ja, a także edytorzy z innych państw. Później podobno organizator, czyli Tomasz Babiloński, dostał polecenie, żeby przesłać do boxreca materiały, które by potwierdzały, że taka gala w istocie się odbyła. To już pokazuje kuriozum, bo przecież gala odbywała się w telewizyjnym przekazie w Polsacie. I wszystko to na nic. Ta gala nadal nie doczekała się wpisania, co jest dowodem na blokowanie. Z tego powodu promotorze zostają postawieni pod ścianą i muszą współpracować z Polską Unią Boksu, bo inaczej ich zawodnikom na boxrecu nie będzie przybywało walk.