Przypomnijmy fakty. Łotysz zmierzył się z "Główką" dziewięć dni temu w Rydze i wygrał w trzeciej rundzie przez techniczny nokaut. Rzecz w tym, że walka miała kuriozalny przebieg, bo masę błędów popełnił sędzia ringowy Robert Byrd, który m.in. nie słyszał gongu kończącego rundę, czym zafundował Polakowi nokdaun, a wcześniej nie dał mu odpocząć po bandyckim ciosie łokciem. Poza tym w ogóle to nie wiadomo było do końca, o co jest ta walka. W stawce pierwotnie miały być pasy WBC i WBO (ten należał do Głowackiego), a także awans do finału turnieju World Boxing Super Series. Federacja WBC wycofała się z usankcjonowania tej walki, jako mistrzowskiej, na dobę przed pierwszym gongiem. Ale w stawce miał być jeszcze tytuł należący do Polaka. Po wszystkim okazało się, że tak naprawdę nikt nic nie wie. - Jak wygląda sprawa z pasami mistrzowskimi? - zapytaliśmy trzy dni po walce Andrzeja Wasilewskiego, promotora "Główki". - To jest kolejne kuriozum, ponieważ na dzień dzisiejszy nic nie wiadomo. Federacja WBC nigdy nie potwierdziła, że walka jest o pas, a prezydent WBO był w samolocie przed pojedynkiem i też nie było ostatecznej decyzji odnośnie pasa. W związku z tym na miejscu wszyscy poszli na kompromis i dodano jednego sędziego neutralnego, z IBF, jako tego neutralnego. Gdyby walka się skończyła w normalny sposób, sprawa byłaby dość prosta, ale teraz zrobił się z tego śmierdzący kartofel (...) Sprytną taktykę przyjęła federacja łotewska, która nadzorowała ten pojedynek. A wszystko po to, bo teraz tylko ona może dokonać jakieś ruchy przy zmianie werdyktu. Ale dzięki temu pojawia się nikła szansa, by Krzysiek nawet pomimo porażki zachował tytuł mistrza świata - odpowiadał nam wtedy szef grupy Knockout Promotions. W aktualnym rankingu wszystko wydaje się być jasne i klarowne. Jako "mistrz" widnieje nazwisko Briedisa, a Głowacki jest już tylko byłym dwukrotnym mistrzem świata wagi cruiser...