Pojedynek od początku nie wyglądał tak, jakby Ugonoh miał pomysł na pokonanie Różańskiego. A rzeszowianin szybko przekonał się, że faworyzowany rywal jest bardzo apatyczny i odważnie szedł do przodu. Zaskakujący koniec walki wieczoru gali Knockout Boxing Night 7 w Rzeszowie przyszedł już w czwartej rundzie. To zdumiało wielu ekspertów, w tym od niedawna opiekującego się karierą ciemnoskórego pięściarza, Dariusza Michalczewskiego. - Pod względem głosu doradcy, Izu nie chciał moich rad. Nie wiem, dlaczego. A ja cały czas mówiłem, że jeśli Izu nie będzie mnie słuchał, to nie będzie zwyciężał. I tak też się stało. Jeśli ja nie jestem dla niego autorytetem, to w takim razie kto? - mówił "Tygrys" w studiu TVP Sport i przyznał, że z taką dyspozycją szkoda zdrowia na dalsze boksowanie. - Izu sam powinien zakończyć karierę, bo po prostu nie ma do tego głowy, która tu jest najważniejsza. Nie trzeba mieć dużych mięśni, ładnie wyglądać, być wysokim i pięknie poruszać się w ringu. W wadze ciężkiej wszyscy mocno biją, tu wygrywa ten, kto umie przyjąć. A Izu widocznie tego nie potrafi - skwitował były wieloletni czempion kategorii półciężkiej. Zapytany o kontrowersję przy nokaucie, gdy Różański nieprzepisowo uderzył klęczącego Ugonoha, za co mógł zostać przez sędziego wręcz zdyskwalifikowany, "Tygrys" odparł tak: - Jeżeli zawodnik dotyka kolanem maty ringowej, to nie można go uderzać. Ale to już i tak było "po herbacie". Brzydkie zachowanie Różańskiego w ferworze walki skomentował także były mistrz Europy w wadze ciężkiej, Albert Sosnowski. - To było zdecydowanie na granicy faulu. Każdy może interpretować, że to nastąpiło w ferworze walki, ale tak jak wspomniał Darek: jeśli zawodnik dotyka maty kolanem, to sędzia natychmiast ma doskoczyć i zaczął go liczyć. A tam faktycznie jeszcze padło uderzenie, które Izu miał prawo odczuć podwójnie. Łukasz był zawodnikiem lepszym, ale to było niepotrzebne - podsumował "Dragon". Art