Po nieudanym debiucie w boksie zawodowym, zakończonym porażką, Królik zaliczył udany powrót. Pojedynek utytułowanego polskiego kickboksera rozpoczął się zaskakująco, od niecodziennej instrukcji sędziego ringowego."Nie uderzamy i nie atakujemy z łokcia" powiedział arbiter, jakby chcąc przypomnieć Królikowi, że ta walka toczy się na zasadach czystego boksu. Już w pierwszej rundzie optyczna przewaga należała do "Matrixa", który cały czas szedł do przodu, ale nie zadawał ciosów. Pod koniec rundy jednak miał Hovhannisyana, Ormianina mieszkającego w Radomiu, na widelcu, który wyraźnie odczuł ciosy, ale uratował go gong. Do narożnika udał się na miękkich nogach. Ambicji Królikowi nie można było odmówić, ale wyraźnie było widać, że boks nie jest jego naturalną dyscypliną. Wymowny był obraz trzeciej rundy, gdy długimi fragmentami miał przeciwnika przy linach, ale brakowało mu pomysłu, jak mu się dobrać do skóry. Po trzeciej rundzie trener Adam Jabłoński krzyczał do Hovhannisyana, że jest lepszy, ale chwilę potem nastąpił koniec pojedynku. Królik najpierw zafundował przeciwnikowi pierwszy nokdaun, po którym ten wstał, ale Polak już nie wypuścił szansy. Doskoczył i zadał kilka ciosów, a decydujące okazały się uderzenia na dół. Po nich Hovhannisyan osunął się na matę ringu i został wyliczony. Art