Oto komentarz redaktora naczelnego pisma Michaela Rosenthala: - Bardzo podobała mi się odpowiedź Fonfary na gratulacje, jakie złożył mu Jim Gray za jego postawę: odrzucił je, ponieważ nie wygrał. To się nazywa duch walki. Fonfara nie walczył w Bell Centre o moralne zwycięstwo; walczył o mistrzostwo świata. I był bliżej osiągnięcia celu, niż przed pojedynkiem przypuszczało wielu obserwatorów. - Polak zaprezentował niesamowitą odporność na ciosy, szczególnie biorąc pod uwagę te wszystkie mordercze uderzenia na tułów. Zaprezentował też własne umiejętności i własną siłę, wygrywając kilka rund i szokując publiczność w dziewiątym starciu, kiedy rzucił mistrza na deski. To miał być pokaz boksu Stevensona przed jego widownią, a dzięki 26-latkowi z Warszawy była to twarda, zacięta i bardzo efektowna wojna. - Fonfara pokazał, że nie jest zwykłym "rywalem", że jest prawdziwym pretendentem w wadze półciężkiej, ciągle się rozwijającym i mogącym sprawić problemy każdemu zawodnikowi. Nie będę mu tego gratulować; zaraz by mi rzucił te gratulacje w twarz. Powiem za to, że niewielu jest zawodników, którzy tyle wygrali mimo dość wyraźnej porażki na punkty. Jeszcze usłyszymy o Andrzeju Fonfarze. *** Andrzej Fonfara przegrał jednogłośnie na punkty (110:115, 110:115, 109:116) walkę z Kanadyjczykiem Adonisem Stevensonem o pas bokserskiego mistrza świata federacji WBC w wadze półciężkiej, ale swoją postawą zapracował na uznanie i szacunek kibiców i ekspertów na całym świecie.