Artur Gac, Interia: Co dobrego u przyszłego taty? Synek Kaziu próbuje przyspieszyć termin przyjścia na świat? Adam Kownacki: - O tak, musi być już coraz większy, a widać to po brzuchu Justyny. Przez to nie pojechaliśmy na żadne wakacje, bo żona czuje, że to już niebawem. Dlatego zostaliśmy w domu i oczekujemy na moment, gdy zacznie się akcja. Do planowanego porodu ile jeszcze zostało dni? - Który dzisiaj mamy? Jest 12 sierpnia (rozmowa miała miejsce w poniedziałek - przyp.), czyli pozostało 17 dni, a zatem może się to wydarzyć już w każdej chwili. Towarzyszące temu emocje można jakoś porównać do tych, jakie mają miejsce przy okazji walk i wejścia do ringu? - Są inne, dla mnie trudniejsze. To znaczy? - Szczerze mówiąc trochę się boję, bo nie wiem, czego oczekiwać (śmiech). Niesamowite wydarzenie zbliża się wielkimi krokami, już nie mogę się doczekać. Obowiązków też panu pewnie przybędzie. - Na pewno, będę musiał pomagać Justynie, ale takie czynności człowiek będzie wykonywał z uśmiechem na ustach. Od walka z Chrisem Arreolą minęło półtora tygodnia. Pana aktywność medialna już trochę zmalała? - No właśnie nie, dziś przez cały dzień udzielałem wywiadów. Cały czas trwa zainteresowanie, z tym że na razie jeszcze głównie z redakcji typowo sportowych. To jeszcze wróćmy krótko do samego pojedynku z Amerykaninem, z którym mam, ale nie tylko ja, pewien problem. Oczywiście zawsze lepiej popełniać błędy i wygrywać, razem z Arreolą zafundowaliście kibicom boks w oldskulowym wydaniu, gdzie non stop trwała wymiany ciosów i pod tym względem pobiliście rekordy wagi ciężkiej. Jednak patrząc w stronę walki mistrzowskiej, bo w tym kierunku pan zmierza, zatem poprzeczka jeszcze pójdzie w górę, to wydaje się, że na dłuższą metę nie można walczyć tak destrukcyjne dla zdrowia. - Zgodzę się, że zdrowie na pewno na tym cierpi, ale ja tak boksuję od zawsze i tak będę boksował chyba do końca kariery. To się raczej nie zmieni, bo w takim stylu czuję się najlepiej. Jestem jaki jestem, lubię iść do przodu, mam twardą głowę i w tej chwili nawet nie myślę, by przerzucić się na inny styl, w którym nie czułbym się tak komfortowo. Myśl pan, że twarda głowa została dana raz na zawsze? - Na razie nic niepokojącego nie odczuwam. Wszystko jest w porządku. Po walce miałem zrobione badania i wszystko wyszło dobrze. Nie myślę, by coś miało być nie tak. O Mariuszu Wachu też zawsze mówiło się, że jego szczęka i głowa są z żelbetonu, być może nie do naruszenia, lecz w ostatniej walce z Martinem Bakolem można było odnieść wrażenie, że "beton" jakby powoli zaczynał kruszeć. - Zdaję sobie sprawę, że przy moim sposobie boksowania nie będę walczył wiecznie. Zostało mi jeszcze może z dziesięć pojedynków i zobaczymy, jak wszystko mi się uda, a sprawy potoczą. Waga ciężka to nie przelewki, ale pamiętajmy, że doszedłem tu, gdzie teraz jestem, boksując właśnie tak, a nie inaczej. Dlatego to raczej się nie zmieni. O proszę, to ma pan już gotowy plan na dziesięć pojedynków? - Coś koło tego, bo nie oszukuję się, że mój styl boksowania jest trochę ciężki. Myślę, że stoczę walkę o mistrzostwo, która będzie pojedynkiem o "być albo nie być", a jeśli wygram, to kilka razy chciałbym bronić tytułu. A później? Zobaczymy. Ta świadomość to duży plus. Nie po raz pierwszy w naszych rozmowach przyznaje pan, że zdaje sobie sprawę, że to destrukcyjny dla zdrowia styl, dlatego nie zamierza pan wydłużać kariery. Czyli osiągnąć cel, wygrać kilka obron i podziękować? - Dokładnie tak. Mam pełną świadomość, że boksuję w niebezpieczny dla zdrowia sposób, dlatego trzeba uważać. Teraz robię wyniki w każdej walce, ale mam blisko siebie ludzi, którzy, jak sądzę, gdyby coś się działo, będą pierwszymi, by mi powiedzieć: "Adam, powinieneś to już odłożyć". I są różne rozmowy, mamy takie dyskusje, ale na razie jestem skupiony na boksie, robiąc wszystko tak, jak najlepiej potrafię, wykorzystując wszystkie swoje atuty. Miałem wrażenie, że niektórzy jakby pana podkręcali, jakoby cały świat chwalił Adama Kownackiego za pojedynek z Arreolą, a tylko rodacy krytykowali. A ja tu widziałem w dużej mierze konstruktywną krytykę, którą należy odróżnić od zwykłego hejtu. - Jednak przeglądając komentarze naprawdę nie wiedziałem, o co niektórym chodziło. Boksuję jak boksuję i tak będę walczył zawsze, to się nie zmieni. A tym, którzy narzekają, coś zawsze nie będzie pasować. Patrząc na to, co ostatnio działo się w polskim boksie, czyli trzy porażki w dużych pojedynkach, chyba najważniejsze było moje zwycięstwo. Wystąpiłem w walce wieczoru, musiałem poradzić sobie z presją i dałem bardzo emocjonującą walkę, którą wygrałem w sposób jednogłośny. Ale ja mówię o krytyce konstruktywnej, parę uwag można było śmiało sformułować. - Wiem, że to nie był mój najlepszy pojedynek, na pewno może być znacznie lepiej. Faktem też jest, że dużo ludzi skreśliło Arreolę, a okazało się, że miał za sobą chyba najlepsze przygotowania w karierze. Chris zdawał sobie sprawę, że gdyby wygrał ten pojedynek, to wskoczyłby w moje miejsce i to on stałby przed szansą kolejnej walki o mistrzostwo świata. W sumie mądrze na mój temat wypowiedział się Tomasz Adamek, który stwierdził, że moja waga może nie była taka, jak powinna, warto by było zgubić kilka kilogramów, ale też dodał, że Arreola jest twardym zawodnikiem. I Chris to udowodnił. Jednak w pojedynku z Arturem Szpilką był pan lżejszy o 10 kg i wydaje się, że to dla pana optymalna waga. Wówczas jest pan szybki, dynamiczny i ciosy mają wymowę, a nie są "pchane", jak miało to miejsce w późniejszych rundach z "Koszmarem". - Dokładnie tak. Dlatego trzeba trenować, iść do przodu i myślę, że takie uwagi warto wziąć sobie do serca, lżejsza waga pewnie miałaby korzystniejszy na mnie wpływ, ale w przygotowaniach czułem się strasznie dobrze. Sporo sparowałem, być może walk sparingowych było nawet za dużo, ale to dla mnie kolejna lekcja. Zdałem egzamin i wyciągam naukę. Zresztą pan też był dla siebie po pojedynku surowym recenzentem, wystawiając sobie przeciętną notę. - Zgadza się. Powiem też, że ja sam może nie tyle, że zlekceważyłem Arreolę, bo przecież spodziewałem się trudniej walki, ale jednak do końca go nie doceniłem. "Kupiłem" te wszystkie informacje, że najlepsze lata ma już za sobą i sądziłem, że jak dobrze go trafię w pierwszej rundzie, to szybko zakończę pojedynek. Tymczasem mocno się pomyliłem. Arreola wszedł do ringu zdeterminowany, chciał walczyć i mimo 38 lat na karku, dał jedną z najlepszych walk w karierze. Przekonałem się, że nie każdy pojedynek ułoży się tak, jak ten z Geraldem Washingtonem, że dobrze trafię rywala, pójdę za ciosem i szybko zakończę robotę.