Na trasie liczącej 5 km Johaug odrobiła do Jacobsen 15 sekund, ale do niedzielnej rywalizacji - mordercznej wspinaczki na górę Alpe Cermis przystąpi 24 s za koleżanką z reprezentacji. To między nimi rozstrzygnie się sprawa zwycięstwa w ósmej edycji touru. Do tej pory Norwegowie, co było ogromnym zaskoczeniem, w nim nie wygrywali. Tym razem, pod nieobecność swej wielkiej gwiazdy Marit Bjoergen, a także Justyny Kowalczyk i Szwedki Charlotte Kalli, rozdają karty. Jedyna Polka, która pozostała w zawodach - Maciuszek chce znaleźć się w "20". Jak zmienna i nieprzewidywalna jest pogoda, można było się przekonać w sobotę. Do południa padał śnieg, a mnóstwo go było zwłaszcza w wysoko położonej miejscowości Passo Lavaze, gdzie od tygodnia trenuje Kowalczyk. Z każdą godziną nasilały się, ale opady deszczu, nie znikała tylko mgła, przez co było dość ponuro w Val di Fiemme (Dolina Płomieni). Stadion w Lago di Tesero, gdzie odbywał się szósty odcinek touru, szybko okrzyknięty został "wodnym". Wszędzie mnóstwo było ogromnych kałuż, których nie sposób było ominąć. Nic dziwnego, że biegaczki po minięciu mety jak najszybciej uciekały do szatni. "Mokro, zimno i wolno - tak wyglądała sobotnia walka techniką klasyczną w moim wykonaniu. Mam dosyć wody. Nie chciałam wylosować numeru pierwszego, ale niestety, taki mi się trafił. Rano, kiedy jeszcze padał śnieg, byłam przerażona, bo obawiałam się, że będę pełniła rolę... ratraku, który przeciera tory. Modliłam się i prosiłam wszystkich, aby trzymali kciuk nawet nie za dobry start, nie za to abym miała siły, tylko żeby przestało sypać. Tymczasem spadł deszcz i nie wiem co gorsze? Ale chyba jednak śnieg" - powiedziała Maciuszek. Aura sprawiła psikusa, ale faworytki doskonale sobie poradziły. Świetnie spisali się też norwescy kibice, którzy nie zważając na pogodę, w tańcu radości odkładali na bok parasole i czapki, by świętować sukces swych zawodniczek. Po wycofaniu Justyny Kowalczyk, Sylwii Jaśkowiec i Kornelii Kubińskiej, w ósmej edycji touru jest tylko pochodząca z Rabki-Zdroju Maciuszek. W jej opinii, w niedzielę zwycięży Jacobsen."Stawiam na nią i chciałabym, aby dla odmiany teraz ona wygrała. To fajna, sympatyczna dziewczyna. A ja po raz trzeci zmierzę się z Alpe Cermis. Jak wspominam poprzednie wspinanie? Bolało, bolało i jeszcze raz bolało. To uczucie po minięciu mety jest bezcenne. Każdemu polecam taki bieg. W Polsce mamy podobny - w Szklarskiej Porębie. Zapraszam więc, aby spróbować" - dodała. Jeszcze przed rozpoczęciem touru z uczestnictwa zrezygnowały m.in. Kowalczyk, Kalla i Amerykanka Kikkan Randall, zaś już w trakcie wycofała się Bjoergen. "Wcale się nie dziwię decyzji Justyny, bo też byłam załamana, kiedy dowiedziałam się, że jest tak wiele sprintów w programie. Lecz ja musiałam zostać, bo tour dla mnie jest głównie treningiem, nie przyjechałam tu wygrywać. Wielu zawodniczkom, i mnie też, żal zrobiło się Randall, bo początkowo w planie był tylko jeden sprint. Miałaby szanse na zwycięstwo, gdyż tych krótkich etapów zrobiło się potem całkiem sporo. Jeśli chodzi o Bjoergen, wycofała się, bo dla niej ten cykl bez Kowalczyk to nie jest ten sam Tour de Ski" - stwierdziła Maciuszek. Polska zawodniczka nie ukrywa, że sprinty są jej bolączką. "Po zakończeniu tej konkurencji zazwyczaj szukam swego nazwiska gdzieś raczej na dole klasyfikacji, niż na górze. Początek touru był dla mnie przetarciem, zaczął się na dobre od 10 km klasykiem. A więc tam gdzie dla wielu zawodniczek te zawody już się kończą, dla mnie się zaczynają. Chciałabym znaleźć się w niedzielę w najlepszej 20, choć zdaję sobie sprawę, że to trudne zadanie. Oby tylko nie złapało mnie przeziębienie po sobotnim deszczu" - zaznaczyła. Transmisje telewizyjne w Eurosporcie (wszystkie biegi) oraz w TVP 2 (rywalizacja kobiet). Z Val di Fiemme - Radosław Gielo