"Ale na razie myślę tylko o tym, by dobiec do końca. Dopiero potem dam się namówić na podsumowania" - dodała Kowalczyk. "Jest jeszcze siedem biegów, następny w Sztokholmie, w sprincie. Muszę zebrać te resztki sił, które jeszcze we mnie zostały. W tym sezonie były już miejsca na podium, bieg w czerwonej kamizelce liderki PŚ w klasyfikacji dystansów, ale też kryzysy, choroba. Najbardziej zapamiętam zwycięstwo w Canmore w biegu łączonym. Nie wygrywałam w Pucharze Świata często, więc ciągle to jest dla mnie wyjątkowe przeżycie. Sezon jest bardzo wyczerpujący. Zmiany tras, stref czasowych, klimatu dają w kość. Ale nie narzekamy, w cierpieniach na trasie wszystkie jesteśmy równe. Pewnie dlatego tak się nawzajem szanujemy" - podkreśliła zawodniczka z Kasiny. "Teraz jest ten moment sezonu, kiedy prawie wszyscy chcieliby już mieć zimę za sobą. Chociaż na pewno zmęczenie np. skoczków jest inne. U nich bardziej chodzi o psychikę, a u nas to jest zwyczajne wyczerpanie. Kończy się paliwo i czasem, choćby nie wiem jak się chciało biec szybciej, po prostu nie da rady. Ale zima to i tak przyjemność. Najgorszy czas to sezon letnio-jesienny, gdy pracuje się na sukcesy na śniegu" - stwierdziła Kowalczyk. Polski Związek Narciarski zainwestował w Kowalczyk. W przygotowaniach do zawodów pomaga zawodniczce sztab ludzi. "Ostatnie zmiany bardzo mi pomogły. Teraz trzech panów pracuje nad moimi nartami, odciążając mnie i trenera. Ale i tak wstaję wcześnie, bo tak już jestem nauczona" - zaznaczyła Kowalczyk, która czuje się doceniona przez kibiców. "Ale z Adamem Małyszem wolałabym się na popularność nie zamieniać, to by mi dobrze nie zrobiło, a tak wciąż mogę chodzić, gdzie chcę, nierozpoznawana. Kibice mnie kojarzą, jak biegnę w swojej czapeczce, ale ponieważ nie planuję spacerów po ulicach w stroju biegowym, więc nie ma zagrożenia. Popularność mnie nie zniszczy" - zakończyła Kowalczyk.