Krystyna Pałka jako pierwsza polska biathlonistka w historii zdobyła medal mistrzostw. W Novym Mestie nasza zawodniczka została wicemistrzynią globu w biegu pościgowym. Ogromną niespodziankę sprawiła Monika Hojnisz, która wywalczyła brąz MŚ w biegu ze startu wspólnego. Utalentowana zawodniczka potwierdziła wysoką formę na mistrzostwach Europy do lat 26, gdzie zdobyła trzy medale, w tym jeden złoty. Niedawno cieszyliśmy się ze zwycięstwa Magdaleny Gwizdoń w Pucharze Świata na olimpijskiej trasie w Soczi. INTERIA.PL: Spodziewał się pan aż tak dobrych wyników? Zbigniew Waśkiewicz, prezes Polskiego Związku Biathlonu: Zaskoczeniem bym tego może nie nazwał, ale na pewno miłą niespodzianką. Wielu z nas, którzy są blisko reprezentacji, spodziewało się, że prędzej czy później coś takiego musiało nastąpić. Fajnie, że nastąpiło w takim momencie i na mistrzostwach świata. Magda Gwizdoń trochę przesunęła się w czasie. Dwa tygodnie później osiągnęła wielki sukces. W głębi duszy wiedzieliśmy, że stać te dziewczyny na medale i wygrywanie Pucharu Świata. Indywidualnie dziewczyny spisały się znakomicie. Natomiast zabrakło wisienki na torcie czyli podium sztafety. W Soczi było bardzo blisko, gdyby nie dwie karne rundy Magdaleny Gwizdoń (Polki zajęły 4. miejsce - przyp. red). Czy można to racjonalnie wytłumaczyć, że zawodniczka, która dzień wcześniej strzela wyśmienicie, nagle popełnia aż tyle błędów? - Trudno o takie wytłumaczenie. Wydaje się, że górę biorą emocje. Kwestia taktyki, rozegrania biegu, strzelania i to potem daje efekt na strzelnicy. Pamiętajmy, że indywidualnie mamy sukcesy. Mamy cztery dziewczyny, które startują w Pucharze Świata i kolejne dwie w odwodzie. Jeśli jedna ma słabszy dzień, druga jest w stanie wystartować świetnie i osiągnąć dobry wynik. Natomiast w sztafecie wszystkie cztery w danym momencie muszą być w wyśmienitej formie, wszytko musi zagrać, a nie zawsze się to udaje. Są rezerwy i mamy nadzieję, że na przykład na igrzyskach w Soczi, wszystko potoczy się idealnie i wtedy będzie super. Czy już teraz wiadomo, które zawodniczki zakwalifikowały się na igrzyska w Soczi? - Imienne kwalifikacje ze światowej federacji, czyli nazwijmy to prawo startu w igrzyskach, ma już sześć dziewczyn. W tym momencie one mają prawo pojechać na igrzyska. Natomiast my musimy przeprowadzić wewnętrzne kwalifikacje, bo jedna z tej szóstki będzie musiała odpaść. Na igrzyska może pojechać pięć dziewczyn. W każdej konkurencji mamy prawo wystawienia czterech zawodniczek. Które kadrowiczki są brane pod uwagę? - To szóstka, która w tym sezonie startowała w Pucharze Świata: Magdalena Gwizdoń, Krystyna Pałka, Monika Hojnisz, Weronika Nowakowska-Ziemniak, Agnieszka Cyl i Paulina Bobak. Gdyby, nie daj Boże, wydarzyło się coś złego, to jedna-dwie dziewczyny z zaplecza będą miały szanse brania udziału w tej rywalizacji, ale nie wierzę w to, żeby były w stanie zagrozić wymienionym reprezentantkom. Niedawno sporo zamieszania było wokół Agnieszki Cyl, która chciała kończyć karierę. Czy sytuacja została wyjaśniona? - Agnieszka w rozmowie ze mną oświadczyła, że chce dalej trenować i walczyć o prawo startu na igrzyskach. I to chyba tyle... Do igrzysk w Soczi pozostał rok. Czy jest coś na wzór klubu Londyn 2012, żeby biathlonistki, które mają duże szanse na medal miały zagwarantowane profesjonalne przygotowania? Czy Polski Związek Biathlonu ma już plan dotyczący przygotowań do igrzysk olimpijskich? - Plany szkoleniowe istnieją już od ponad roku, ponieważ tego typu przygotowań nie planuje się z sezonu na sezon. Wiemy dokładnie, gdzie chcielibyśmy pojechać, co zrobić, jaki obóz, jakie zgrupowania. To jest wszystko opracowane w najdrobniejszych szczegółach. Natomiast jeśli chodzi o te programy, to one nie mają dla nas większego znaczenia. Jeśli ministerstwo dotrzyma słowa, a wszystko wskazuje na to, że tak będzie, to będziemy mieli <a class="textLink" href="https://top.pl/finanse" title="finanse" target="_blank">finanse</a>, żeby wszystko wykonać. Takie programy to nie jest dla nas strategiczna kwestia. My realizujemy swoje plany. Ostatnie mistrzostwa świata pokazały, że można sobie zaufać. Wierzymy, że da to efekty. Czy zamierzacie powiększyć sztab szkoleniowy na przykład o psychologa, żeby dziewczyny w ważnych momentach, decydującym strzale nie popełniły błędu, który mógłby kosztować utratę medalu? - Rozmawiamy o tym od dawna. Rozważamy tę kwestię, ale wahamy się czy dołączyć kogoś na stałe do współpracy, bo to jednak w polskim sporcie nie do końca się chyba sprawdza. Osoba, która musiałaby przebywać codziennie przez całe zgrupowania, raczej takiego pozytywnego efektu nie da. Natomiast zastanawiamy się nad tym, czy nie odbyć kilku konsultacji, szkoleń dla zawodniczek, które im pomogą, pokażą pewne techniki pracy nad sobą, zachowania się w danych momentach. Raczej to będzie współpraca na zasadzie kilku spotkań w ciągu roku z psychologiem, czy różnymi innymi specjalistami od walki ze stresem. Spróbujemy tą drogą coś zrobić. Myślę, że np. Magdy Gwizdoń, która w biathlonie jest kilkanaście lat, ma doświadczenie, to w miesiąc jej przecież nie zmienimy. Nie stawiałbym tego, jako metody, która jest w 100 procentach skuteczna i że ona pomoże. To jest indywidualna praca zawodniczki nad sobą i jeśli one będą chciały tego typu pomocy, to na pewno ją zorganizujemy. Biathlonistki spisują się bardzo dobrze. Natomiast kłopot jest z męską kadrą. Od momentu zakończenia kariery przez Tomasza Sikorę próżno szukać polskiego zawodnika na punktowanym miejscu w Pucharze Świata. W tym sezonie żaden z zawodników nie zdobyłby choćby jednego punkciku w PŚ. Czy jakieś perspektywy na przyszłość pan widzi? Czy w ogóle jest szansa, żeby którykolwiek z polskich zawodników pojechał na igrzyska w Soczi? - Nie rozdzielałbym tego na okresy przed Tomaszem Sikorą i po Tomaszu Sikorze, bo kiedy on odnosił sukcesy, to nasi panowie też rewelacyjnie nie startowali. Na pewno troszkę lepiej niż teraz, ale też pamiętajmy, że przygotowania wtedy wyglądały zupełnie inaczej. Mieli niemal identyczne warunki jak kobieca reprezentacja, jak Tomasz Sikora, a teraz te warunki przygotowań są naprawdę diametralnie inne. Opierają się głównie o pracę klubową plus pieniądze ze związku, czy Ministerstwa Sportu i to na pewno jest jedną z przyczyn, że te wyniki są niezadowalające. Druga sprawa - wydaje mi się, że musi nastąpić pewna zmiana mentalności. Zawodnicy muszą zrozumieć, że nie wystarczy pójść raz czy dwa razy dziennie na trening. Biathloniści światowego poziomu trenują praktycznie od rana do nocy. Tak jak kiedyś opowiadała Justyna Kowalczyk, od obudzenia się do kolacji cały czas wykonuje się coś związanego ze swoją dyscypliną. Tylko taka praca da szanse na lepsze rezultaty. Czy nasi panowie, są w stanie tak podchodzić do pracy? Bardzo bym chciał, ale pewności takiej nie mamy. I to jest jakby jedna część odpowiedzi. Druga jest taka, że powinniśmy wysłać przynajmniej dwóch zawodników na igrzyska w Soczi, żeby reprezentowali nasz kraj. Jeśli nie wyślemy nikogo, to wyglądałoby to tak, jakbyśmy się poddali. Nie boi się pan zarzutu o to, że wyśle pan zawodników na wycieczkę, bo na dobre miejsce nie będą mieli szans? - Na igrzyska olimpijskie jeżdżą zawodnicy z różnych krajów i nikt im takich rzeczy nie zarzuca. Jadą po prostu startować, pokazać, co potrafią. Czy b ędą dobrze przygotowani? To już inna kwestia. Uważamy, że dwójka powinna pojechać pod warunkiem, że będzie prezentowała odpowiednią formę w Pucharze Świata, choćby dlatego, żeby wystartować w sztafecie mieszanej. Na mistrzostwach świata zajęliśmy w tej konkurencji 10. miejsce, więc powiedzmy sobie szczerze, to symboliczne punktowane ósme miejsce jest w naszym zasięgu. Poza skoczkami narciarskimi niewiele drużyn-sztafet będzie znacząco lepszych. Wierzę, że nasi biathloniści wstydu nie przyniosą, a myślę, że stać ich na miejsce przyzwoite. Poza tym wywalczyli prawo do tego startu... Dla istnienia polskiego biathlonu męskiego ten start na igrzyskach miałby też charakter motywujący dla zaplecza. Młodzi zawodnicy zajęli w tym roku piąte miejsce w sztafecie na mistrzostwach świata, co się zdarzyło chyba pierwszy raz od 12 lat. Jest więc nadzieja, że to następne pokolenie będzie próbowało nawiązać do dobrych startów. A jak zobaczą, że na igrzyska nie pojadą ich starsi koledzy, to ten entuzjazm pewnie zmaleje. Rozmawiał: Robert Kopeć