Robert Kopeć, Interia: Jaką ocenę w skali szkolnej wystawiłby pan biathlonistkom i biathlonistom za wyniki w zakończonym sezonie? Zbigniew Waśkiewicz, dyrektor sportowy Polskiego Związku Biathlonu: W grudniu wszyscy byliśmy w szoku, co to się stanie w tym roku. Potem przyszedł kryzys styczniowy, w lutym znów euforia, bo kilka miejsc w czołówce. Kamila Żuk dołączyła i ucieszyliśmy się, że mamy trzecią zawodniczkę na dobrym poziomie. Ale przyszły mistrzostwa świata i poza wynikami dwóch sztafet, nie ma się czym pochwalić. Jest to przykre, bo to była impreza główna sezonu, którą wszyscy oceniają najbardziej. Nie ma co się oszukiwać - muszą być oceny negatywne. - Z drugiej strony, patrząc na cały sezon, trzy dziewczyny osiągnęły życiowe wyniki: Kinga Zbylut ósme miejsce w Pucharze Świata w Nowym Meście, Kamila Żuk była szósta i ósma w Salt Lake City, Monika Hojnisz dziesiąta w klasyfikacji generalnej Pucharu Świata, co w historii udało się zdobyć tylko Krysi Pałce. Dużo optymistycznych akcentów, na światowym poziomie, ale z drugiej strony duży niedosyt i żal, że gdzieś to wszystko poszło nie w tę stronę, co trzeba. Pamiętajmy jednak, jak niespełna rok temu zaczynaliśmy. Weronika Nowakowska zakończyła karierę, Krystyna Guzik chciała trenować, ale nie wiadomo było, co dalej, Magdalena Gwizdoń ma już swoje lata. Rok temu byliśmy w takiej sytuacji, że zastanawialiśmy się, kto będzie startował. - Co do startów biathlonistów, to wiele osób śmieje się i naigrywa z tego, co osiągnęli. Tymczasem chłopaki wyszli z mułu, otrzepali się i zrobili wielką robotę. Zabrakło niewiele, aby zająć 17. miejsce w Pucharze Narodów, które gwarantowałoby start czterech zawodników. Pojawiła się nutka optymizmu, ale też mistrzostwa świata w ich wykonaniu były nieudane, choć dziewiąte miejsce w sztafecie mieszanej jest najlepsze w historii. Patrząc na starty, zwłaszcza Moniki Hojnisz w mistrzostwach świata w Oestersund i w finałowych zawodach Pucharu Świata w Oslo-Holmenkollen, wydaje się, że brakowało jej sił. Strzelecko prezentowała się dobrze, ale w biegu traciła. - Podejrzewamy, że chyba błędem był wyjazd na Puchar Świata za ocean. Jechaliśmy tam z pewnymi priorytetami. Dziewczyny miały szansę, żeby zdobyć miejsce, które pozwoli wystawić nam piątą zawodniczkę. Panowie mieli "nabić" punktów, żeby utrzymać 17. lokatę. Okazało się, że chłopcy nie powiększyli dorobku, a dziewczyny nam się pochorowały. Tam były temperatury po minus 25 stopni, więc klimat absolutnie nie sprzyjał. Następnie powrót z tego wyjazdu, zmiana czasu. Chyba wszystko tak się skumulowało, że w końcówce sezonu zabrakło energii, która powinna być wtedy największa wśród zawodników. Z drugiej strony w Salt Lake City Kamila Żuk uzyskała najlepsze wyniki w seniorskiej karierze. - No właśnie. Mówiąc pół żartem, pół serio, trenerka pomyliła się z formą o dwa tygodnie. Jak wygląda sprawa stypendium? Czy zawodniczki mogą na to liczyć za wyniki uzyskane w minionym sezonie? - Nasze panie dostaną stypendium za siódme miejsce w sztafecie na mistrzostwach świata, czyli Monika Hojnisz, Kinga Zbylut, Kamila Żuk i Magdalena Gwizdoń. Nagrody finansowe są tylko za imprezy rangi mistrzowskiej. Za wyniki w Pucharze Świata zawodniczki otrzymują nagrody pieniężne od IBU. Było kilka naprawdę wartościowych wyników ze strony Moniki Hojnisz, Kingi Zbylut czy Kamili Żuk, ale brakowało powtarzalności. - Zwrócę uwagę na to, że to był pierwszy sezon współpracy z trenerką Nadią Biłową, która wprowadziła dużo zmian m.in. w technice strzelania. Niektóre okazały się nieskuteczne i trzeba było z nich zrezygnować. Życzyłbym sobie, przy tylu zmianach, różnych perypetiach i nowościach, żeby tak to wszystko wychodziło. Szkoda, że biathlonistom nie udało się na finiszu utrzymać 17. miejsca w Pucharze Narodów. - Jest to problem i można powiedzieć, że wręcz skandal, bo nasza dyskwalifikacja w Kanadzie, to była zwykła wpadka organizatorów. Po raz pierwszy organizatorzy zaplanowali sobie najpierw start mężczyzn, a potem kobiet, czyli odwrócili sytuację. Okazało się, że kobiety biegały po krótszej pętli. Dwie reprezentacje zostały zdyskwalifikowane i nawet o tym nie wiedziały, bo zawodniczki po zmianie miały inną trasę i po połączeniu były przed mężczyznami. W naszym wypadku, zawodniczka siłą rozpędu wyprzedziła Grzegorza Guzika, a ten po kilkunastu metrach ją ponownie wyprzedził. Organizatorzy uznali, że nie zszedł z trasy mimo "dubla". Szok. Gdybyśmy wtedy zdobyli 50-60 punktów, to pewnie utrzymalibyśmy 17. miejsce. Ale krok po kroku. Trójka chłopaków się mocno zaangażowała. Świetnie pracują i oby tylko wytrzymali w zdrowiu. Jestem przekonany, że kolejny sezon musi być lepszy. Rozumiem, że współpraca z duetem trenerskim Nadia Biłowa - Adam Kołodziejczyk będzie kontynuowana? - Tak. Mieliśmy różne uwagi, ale jeśli podsumuje się całokształt pracy trenerów, to wychodzi on na plus. W przypadku Nadii Biłowej, to nawet zdecydowanie na plus. Czy przewidujecie jakieś zmiany personalne? Czy nowe osoby dołączą do sztabu? - Raczej nie. Współpracujemy z psychologiem, dietetykiem. Będziemy starali się wzmocnić zespół techniczny, chodzi głównie o przygotowanie nart. W kilku sytuacjach mieliśmy niepewność. W tym roku współpracowaliśmy z Włochem i nie do końca to wypaliło. Prawdopodobnie zatrudnimy doświadczonego Niemca. Monika Hojnisz poprawiła skuteczność strzelecką w porównaniu z poprzednim sezonem. Pozostałe zawodniczki strzelały na podobnym poziomie. Czy nie zamierzacie zatrudnić osoby odpowiedzialnej za ten element biathlonowego rzemiosła? A może konsultacje z byłymi snajperami wojskowymi? - Próbowaliśmy wiele razy różnych rozwiązań. Zatrudnialiśmy nawet trenerów strzelectwa z kadry. Oczywiście zawsze w strzelaniu klasycznym można coś poprawić. Biathlon ma jednak swoją specyfikę. Próba strzelecka jest obarczona tyloma czynnikami, że te działania nigdy nie przynosiły efektów. Musielibyśmy zatrudnić trenera typowo od strzelania biathlonowego, a tych jest niewielu i są tak drodzy, że po prostu nas na nich nie stać. Z drugiej strony okazało się, że praca trenerki Biłowej z Moniką Hojnisz przyniosła efekty. Gdyby przeanalizować strzelania chłopaków, to niektórzy poprawili się o kilka procent, więc jest postęp. Mamy świadomość rezerw w innych obszarach i na nich się skupimy. Czy jest już plan przygotowań na kolejny sezon? - My już plan mamy zatwierdzony. Wszystkie zgrupowania są "zaklepane" aż do inauguracji Pucharu Świata. Wstępnie ustaliśmy kadry na nowy sezon, które zarząd związku musi jeszcze zatwierdzić. Jesteśmy na takim etapie, że wiemy, co się będzie działo do zawodów PŚ w Oestersund. Pojawią się nowe twarze w reprezentacji? - Podjęliśmy takie decyzje, że raczej nie. Może jedna osoba. Będziemy mieć kadrę B, z innym systemem przygotowań, ale cały czas w gotowości. Reprezentacja główna będzie dosyć wąska. Na razie po cztery kobiety i czterech mężczyzn. Rozmawiał Robert Kopeć